Z wynurzeń Kowalczyk wynika, że do załamania przyczyniła się zawiedziona miłość: "Trzy ostatnie lata mojego życia okazały się kłamstwem. Teraz drzwi się zupełnie nieoczekiwanie zatrzasnęły, most spalił się w bardzo niefortunnych i niezrozumiałych okolicznościach" - mówiła. Do tego doszło poronienie, o czym Justyna poinformowała na Facebooku 16 maja: "Rok temu straciłam dzieciątko... Czas nie leczy ran" - pisała.
Szokujące jest to, że trzy tygodnie przed poronieniem (dokładnie 21 kwietnia 2013 roku), będąc "w dość zaawansowanej ciąży", Kowalczyk wystartowała w Warszawie w biegu na 10 kilometrów i dobiegła do mety. Czy to mogło być powodem poronienia?
Andrzej Iwan: Justyna Kowalczyk potrzebuje pomocy [WYWIAD]
- W przypadku kobiet w ciąży mordercze treningi nie wchodzą w ogóle w rachubę. A już bieg na 10-kilometrowym dystansie jest zabroniony. Ekstremalny wysiłek może doprowadzić nawet do poronienia - wyjaśnia nam dr Janusz Siemaszko, dyrektor Szpitala Ginekologiczno-Położniczego "Inflancka" w Warszawie.
Kowalczyk nie zastosowała się do tych zaleceń, czyżby wtedy nie miała świadomości, że jest w ciąży? Odpowiedzi na razie nie znamy, bo wyjechała z kraju, trenuje na lodowcu Dachstein w Austrii. Czy tam, oddając się ciężkiemu treningowi, wyjdzie z psychicznego dołka?
- Uważam, że nie udało jej się zachować równowagi pomiędzy życiem sportowym, społecznym i rodzinnym. Pogubiła się w proporcjach. Może nawet w proporcjach miłości: do rodziny, mężczyzny, kibiców, nart - mówi nam Katarzyna Zygmunt (37 l.), trener umiejętności psychicznych. Zygmunt podkreśla, że dowiedzieliśmy się o stanach depresyjnych Kowalczyk, a nie o depresji.
Otylia Jędrzejczak o depresji Kowalczyk: Też płaczemy [WIDEO]
- To bardzo ważne, stąd łatwiej odnaleźć drogę do samego siebie. Mógłby w tym pomóc trening mentalny. Szkoda, że dotąd prawdopodobnie go nie było. Był za to wir startów, ciągłej gotowości, zdobywania, obawy o zaburzenie obrazu twardej zawodniczki. Zabrakło zapewne dystansu do siebie, umiejętności, by pomyśleć, co jest ważne, a co nie - analizuje.
Doktor Marek Graczyk (57 l.) był szefem zespołu psychologów PKOl na igrzyskach olimpijskich w Soczi. - Zauważyłem wyraźną zmianę w zachowaniu Justyny w porównaniu z igrzyskami w Turynie (2006). Tam była uśmiechnięta, skłonna do dowcipów, w Soczi przemykała bokiem, unikała kontaktów. Myślałem, że chce zachować wewnętrzny spokój, zwłaszcza że miała kontuzję nogi - wspomina w rozmowie z "Super Expressem".
Doktor Graczyk uważa, że Justyna Kowalczyk dobrze zrobiła, zwierzając się ze swoich problemów: - Oczyściła się, zrzuciła z siebie ciężar. Zostawiła go jakby nam.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail