W historii wyścigów Formuły 1 jest kilka nazwisk, o których kibice, bez względu na wiek, pamiętają doskonale. Jednym z nich jest właśnie Lauda. 69-latek swoje największe sukcesy w Formule 1 odnosił w latach 70. i 80. Przez wiele lat był członkiem zespołu Ferrari. To w barwach czerwonego bolidu triumfował w mistrzostwach świata w 1975 i 1977 roku. Tytuł ten zdobył jeszcze raz, siedem lat po swoim ostatnim sukcesie.
Lauda pasję do F1 mógł przypłacić życiem. Podczas Grand Prix Niemiec w 1976 roku doszło do wypadku prowadzonego przez Austriaka bolidu, który następnie stanął w płomieniach. Mimo szybkiej akcji ratunkowej kierowca doznał licznych poparzeń, a jego płuca zostały uszkodzone przez wdychanie szkodliwych toksyn.
Wówczas po raz pierwszy uniknął śmierci. Kilkadziesiąt lat po tej sytuacji ponownie musiał walczyć o swoje życie. W lipcu tego roku Lauda trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Było ono powikłaniem po niewyleczonej grypie. Lekarze tłumaczą, że jedynie szybki przeszczep płuc pomógł uratować Austriakowi życie.
W wywiadzie dla "La Gazetta dello Sport" Lauda przyznał, że nie bał się śmierci. - Byłem w rękach profesjonalistów. Wiedziałem, że to będzie bardzo trudne. Ale w takich chwilach nie pozostaje nic innego, jak walczyć. Robiłem to w każdej chwili i nadal robię - wyjawił 69-latek.
Dodał również, że był to dla niego trudniejszy okres niż po wspomnianym wypadku w 1976 roku. - Wtedy byłem tylko miesiąc w szpitalu. Miałem oparzenia ciała, ale szybko wyszedłem. Tym razem trwało to zdecydowanie dłużej - powiedział. Lauda święta spędzi w domu, ale będzie pod opieką specjalistów. - Dwaj eksperci nie zostawią mnie w spokoju nawet na chwilę. Bycie w swoich murach jest jednak czymś innym - zakończył Lauda.