Od momentu wybuchu pandemii koronawirusa świat nie funkcjonuje jak wcześniej. Sytuacja związana z niewidzialnym wrogiem wciąż jest wymagająca, ale na szczęście świat sportu nie jest sparaliżowany jak w marcu 2020 roku. Organizatorzy sportowych imprez robią wszystko, by rygor sanitarny był na najwyższym poziomie, o czym dość boleśnie przekonano się podczas letnich igrzysk w Tokio. Były to wyjątkowe igrzyska, które odbyły się po 5 latach przerwy, a dostęp do sportowców był mocno ograniczony. Tymczasem już kilka miesięcy później Azja ponownie stanie się światową stolicą sportu, gdyż 4 lutego w Pekinie oficjalnie wystartują zimowe igrzyska. Zmagania w Chinach mają się odbyć przy jeszcze większych restrykcjach, czego szybko doświadczyli reprezentanci Polski. Już na lotnisku w Warszawie walczyli oni ze specjalną aplikacją i związanym z nią kodem QR. Na szczęście po nerwowych rozmowach i działaniach, wszyscy sportowcy znaleźli się na pokładzie samolotu. Jednakże nie oznaczało to końca ich zmartwień.
Chińczycy zaszli za skórę polskim olimpijczykom
Na lotnisku w Pekinie Polaków przywitała pustka. Byli na nim tylko oni i członkowie obsługi, którzy zrobili ogromne wrażenie. – Ja pie****ę, power rangersi! – miał krzyknąć ktoś z samolotu na widok Chińczyków w specjalnych kombinezonach. Była to pozytywna reakcja, ale pierwsze wrażenie zostało szybko zatarte. Przybysze z Polski zostali uziemieni na pekińskim lotnisku, na którym zaczęło się mozolne oczekiwanie. Blisko 4 godziny czekania, by wydostać się z obiektu i wyruszyć na igrzyska. A co najgorsze, sportowcy na własne oczy widzieli, jak tubylcy obnosili się z ich drogocennym sprzętem.
Piotr Żyła ma spory problem. Boleśnie odczuł długi pobyt w domu, wszystkim się podzielił
- To jest skandal. Widziałeś jak narty traktują? Jeśli one dojadą w jednym kawałku, to będzie cud. W życiu czegoś takiego nie widziałem – stwierdził Kamil Fundanicz, asystent trenera w kadrze biegaczy narciarskich, cytowany przez Michała Chmielewskiego z TVP Sport. Cała sytuacja miała miejsce w trakcie oczekiwania, gdy frustracja narastała. - Jak w listopadzie byliśmy tu na Pucharze Kontynentalnym, droga do Zhangjiakou, zajmująca normalnie trzy godziny, trwała sześć – dopowiedział Andrzej Szczechowicz, jedyny Polak, który przetestował olimpijskie skocznie. Na szczęście po ok. czterech godzinach Biało-Czerwoni wyruszyli w komplecie w kierunku wioski olimpijskiej, gdzie spędzą najbliższe tygodnie.