Skoki narciarskie to nie tylko rywalizacja na skoczni podczas konkursów, ale również ciągła walka technologiczna. Najlepsze reprezentacje starają się szukać coraz to nowszych rozwiązań sprzętowych, dzięki którym osiągną przewagę nad rywalami. Nierzadko dzieje się to na granicy przepisów, a najbardziej muszą uważać na kombinezony. Jeden centymetr błędu może grozić dyskwalifikacją. Ostatnio dużo mówiło się o kombinezonie Piotra Żyły.
Skoczkowie muszą mieć się na baczności. Nowy sposób kontroli
Zagraniczne media podczas Turnieju Czterech Skoczni zarzucały Polakowi, że jego kombinezon jest zdecydowanie za duży, ale sędziowie nie zauważyli przekroczenia przepisów. Nie ma jednak wątpliwości, że kontrole wciąż nie są idealne, co również zarzucano FIS. Okazuje się, że podczas ostatnich zawodów nieco inaczej sprawdzano skoczków. Kombinezony sprawdzano dwukrotnie na górze skoczni.
- Około 20 minut szybciej niż zwykle zawodnicy byli kontrolowali w specjalnie wydzielonym pomieszczeniu na górze skoczni. Każdy skoczek musiał na kontroli być przygotowany tak jak do skoku. Po jej zakończeniu zawodnicy przechodzili do osobnego pomieszczenia, tam czekali już na swój skok i nie mogli zmienić nart oraz kombinezonu - powiedział w rozmowie z portalem WP SportoweFakty Wojciech Jurowicz, pełniący w Sapporo funkcję asystenta głównego kontrolera sprzętu, Christiana Kathola. Dużą różnicą było to, że zawodnicy nie byli testowani wyrywkowo, a kontrolę przeszli wszyscy.