Polski Związek Curlingu po wybuchu sporego skandalu wydał oświadczenie. Z jego treści wynika, że 14 czerwca tego roku zgłoszono reprezentację Polski na cztery imprezy:
- MŚ juniorów gr. B 2019/20 (10-17.12.2019 w fińskim Lohja)
- ME (15-21.11.2019 w szwedzkim Helsingborgu)
- MŚ w curlingu na wózkach (27.11-2.12.2019 w fińskim Lohja)
- El. MŚ Par Mieszanych (grudzień 2019, Szkocja).
I cała sprawa dotyczy tej ostatniej imprezy. W dniach 24-27.10.2019 w Łodzi miały odbyć się polskie eliminacje do mistrzostw świata w nowej dyscyplinie olimpijskiej. Miały, ponieważ okazało się ostatecznie, że biało-czerwonych zabraknie w Szkocji i wewnętrzny turniej ma charakter tylko towarzyski. - Oświadczenie to jest wszystko, co wiemy. Nikt nie pojawił się w Łodzi na turnieju, nie udzielił zawodnikom żadnych wyjaśnień, żadnego telefonu – powiedziała nam Adela Walczak z klubu POS Łódź, która o awans na szkockie eliminacje miała walczyć u boku Andrzeja Augustyniaka.
Zawodnicy nie wierzą działaczom
Już w przeszłości relacje na linii zawodnicy-związek nie układały się najlepiej. Ostatnie wydarzenia tylko utwierdziły w przekonaniu sportowców, że nie warto w pełni ufać działaczom. W oświadczeniu zarządu PZC na oficjalnej stronie związku czytamy: „Zasadą stosowaną od zawsze przez sekretariat WCF (światowa federacja – przyp. Red.) było powiadamianie związków z krajów członkowskich, o upływie terminu zgłoszenia kraju do zawodów. W przypadku kwalifikacji do MŚ Par Mieszanych takiego zawiadomienia PZC nie odnotował”. Adela Walczak nie do końca wierzy w takie tłumaczenie i uważa, że to mógł być zwykły błąd. - Oni się tłumaczą, że wysłali cztery maile ze zgłoszeniami na cztery imprezy i jeden z nich nie doszedł. Zazwyczaj federacja światowa wysyłała przypomnienia tym krajom, które jeszcze się nie zgłosiły, a w tym roku nie wysłała im przypomnienia i oni się czują pominięci. W pozostałych trzech imprezach wiemy, że Polska tam startuje i jest w harmonogramie. Tylko na te pary mieszane się nie udało. Nie wiem czy faktycznie był jakiś mail, który im nie doszedł, ciężko w to uwierzyć. Może im się po prostu zapomniało – powiedziała zawodniczka. - Związek po prostu tego nie sprawdził. To jest indolencja. To, że związek jest niekompetentny i nieudolny wiadomo od dawna. Na informacje o braku Polski na liście startowej trafiłam przypadkiem. Szukałam czegoś innego, a weszłam na harmonogram zawodów i szok – nie ma Polski. A my tutaj za chwilę zaczynamy kwalifikacje jak się okazuje do niczego – dodała.
Macie i organizujcie
Sama organizacja łódzkiego turnieju to jazda bez trzymanki. Jak tłumaczy Walczak, związek stwierdził, że trzeba turniej rozegrać, a całą resztę zostawił w gestii zawodników. - W związku nie ma nikogo, kto zajmowałby się takimi sprawami, jak organizacja turniejów. Jest zarząd, który curlingiem praktycznie się nie zajmuje – jest, bo musi być. Wszystkie decyzje tak naprawdę podejmuje Andrzej Janowski, ale jemu się nie chce po prostu robić tych turniejów. Jest szczęśliwy, że ktoś to za niego zrobi. Zawodnicy sobie zagrają i zorganizują, reprezentacja wyłoni się sama – wyjaśniła mechanizm działania czołowa polska zawodniczka. Jakby tego było mało, sportowcy za wszystko zapłacili sami. - Każda para musiała zapłacić 1250 złotych. Kwota jest wysoka w wyniku decyzji zawodników. Te zawody musiały zostać zorganizowane przez samych zawodników. Związek mówi „organizujemy”, a później wszystko zostawia w gestii zawodników. W takim razie dziewczyna, która postanowiła pomóc i rozpisać harmonogram, spytała ośmiu drużyn jakim systemem chcemy grać. Demokratycznie zadecydowaliśmy, że z uwagi na wysoką stawkę zawodów gramy systemem najbardziej rozbudowanym – najpierw każdy z każdym, a później play-offy. Taki system jest kosztowny, mimo że chodzi tylko o wynajem lodu i kilka złotych dla sędziego, który prowadzi turniej. Zakwaterowanie i posiłki kosztują nas dodatkowo – podkreśliła w rozmowie z „Super Expressem”. W oświadczeniu widnieje tylko informacja, że PZC „ogłosił wysokość wpisowego, harmonogram i regulamin”. Faktu, że spoczywało to na barkach zawodników nikt nie odnotował. Co więcej, Adela Walczak nie ma wątpliwości, że w przypadku awansu do szkockiej imprezy zawodnicy również ponieśliby wszelkie koszty. - Potem ta drużyna pojedzie na te MŚ, zapłaci sobie sama i zorganizuje się sama – stwierdziła.
Grają o… pietruszkę. Prawdziwą pietruszkę
„(…) w zaistniałej sytuacji rozpoczynający się jutro turniej w Łodzi ma charakter towarzyski. W przypadku uwzględnienia naszego odwołania zwycięzca turnieju otrzyma nominację reprezentacyjną” - napisano w oświadczeniu datowanym na 23 października. Zawodnicy, nie mając kontaktu z działaczami, zdają sobie sprawę, że na żadne nagrody liczyć nie mogą. Postanowili więc o zakupie jej z własnej kieszeni. - Drużyna może wygrać pietruszkę. Chcemy złożyć się na nią wszyscy. To kosztowna nagroda w naszym kraju, ale chcemy, żeby ten turniej miał jakąś rangę – uśmiecha się do złej gry Adela Walczak. - Nie ma szansy, żeby nas przyłączyli do tego turnieju. Jeżeli jakakolwiek drużyna się nie wycofa, to nie będzie dla nas miejsca. Tak powiedzieli nam w światowej federacji nieoficjalnie. Nawet nie wiem co musiałoby się stać, żeby jakiś kraj zrezygnował ze startu – nie ma wątpliwości reprezentantka Polski w curlingu.
Dyrektor oddał się do dyspozycji, ale…
Z pisma PZC wynika, że dyrektor sportowy Andrzej Janowski po wybuchu skandalu podał się do dyspozycji Zarządu. Zawodnicy tę informację przyjęli ze sporym dystansem. - Żartujemy sobie, że bardziej zarząd oddał się do dyspozycji pana Janowskiego – zakończyła nieco ironicznie Walczak.
Polecany artykuł: