Przed skoczkami został już tylko ostatni weekend sezonu z lotami w Planicy. Rywalizacja na dużej skoczni zakończyła się w poprzedni weekend w Lahti, ale nie będzie wspominana dobrze. Konkurs indywidualny był po prostu parodią. Przez niemal dwie godziny udało się rozegrać zaledwie jedną serię, która była niezwykle loteryjna. Wiatr szalał na skoczni i nieustannie zmieniał kierunek, ale to nie przeszkodziło jury w przeprowadzeniu zawodów. Nawet pomimo wielkiej frustracji kibiców i trenerów. Ci drudzy obawiali się o zdrowie zawodników, jednak nie mogli nic poradzić. Gdy Borek Sedlak zapalił zielone światło w chwili, kiedy wiatr akurat mieścił się w korytarzu, skoczkowie byli puszczani - niejednokrotnie na stracenie. Już na gorąco po zawodach Thomas Thurnbichler nie ukrywał złości i doprowadził do rozmowy z dyrektorem Pucharu Świata, Sandro Pertile.
Thomas Thurnbichler nie wytrzymał. Uderzył pięścią w stół po farsie w Lahti
- Oczywiście, to była loteria. Wiatr był nieprzewidywalny. Nie myślałem o wynikach. Bardziej zastanawiałem się na temat granicy bezpieczeństwa w skokach narciarskich, gdzie ona leży? - przyznał trener polskich skoczków w rozmowie ze Skijumping.pl po konkursie w Lahti. - Nie czuję się dobrze, kiedy muszę machnąć flagą w takich sytuacjach, kiedy wiatr diametralnie zmieniał kierunek i siłę - dodał po chwili. Nic dziwnego, że Thurnbichler nie zwlekał i spotkał się szefem PŚ.
- To jest rzecz, o której musimy podyskutować. Rozmawiałem o tym już z Sandro Pertile. Być może niektórzy widzą to inaczej, ale na końcu to ja jestem odpowiedzialny za tych zawodników i nie jest to komfortowa pozycja, stojąc tam na górze - stwierdził austriacki szkoleniowiec. Już w najbliższy weekend zakończy się jego pierwszy sezon w roli głównego trenera, a kibice mają nadzieję, że finałowe loty w Planicy będą znacznie bardziej sprawiedliwe. Niestety, prognozy nie są zbyt optymistyczne... W Słowenii mają odbyć się trzy konkursy, w tym dwa indywidualne.
Listen on Spreaker.