"Super Express": - Ciężki jest rower, którym ścigasz się po torze? Po wywalczeniu mistrzostwa świata wywijałeś nim nad głową jak piórkiem.
Szymon Sajnok: - Waży ok. 7 kg, ale wtedy na mecie wziąłbym na barki ze trzy takie rowery. Spontanicznie, radość była nie do opisania, bo nie byłem faworytem.
- Jeździsz po torze i jednocześnie na szosie w grupie CCC Sprandi. Jak to godzisz? Zdecydowałeś się, na co postawisz: tor czy szosa?
- Takie łączenie obowiązków tylko mi pomaga, jestem bardziej wszechstronny. Może gdy zdobędę medal olimpijski, to postawię wyłącznie na tor.
- Skąd w ogóle wziąłeś się w kolarstwie? Opowiedz nam coś o sobie...
- Od małego kochałem hulać na rowerze. I tak zostało do dziś. Na inne zajęcia nie mam czasu. Na co dzień mieszkam z rodzicami w Kartuzach, ale w domu jestem gościem. Podróże, starty, codzienny trening, podczas którego przejeżdżam od 150 do 200 km, sprawiają, że doba bywa za krótka. Uwielbiam czytać książki podróżnicze, maluję graffiti.
- Przed mistrzostwami świata w Holandii toczyła się wojna pomiędzy ówczesnym prezesem PZKol Dariuszem Banaszkiem a ministrem sportu. Ten konflikt miał na was jakiś wpływ, na wasze przygotowania do startu w Apeldoorn?
- Nie zwracałem na to uwagi. Miałem stypendium z programu ministerialnego "Team 100" oraz środki z CCC. Dzięki temu mogłem trenować na zagranicznych zgrupowaniach.
- Mógłbyś mniej zorientowanym kibicom wyjaśnić, czym jest ten wyścig omnium?
- Najkrócej: to kolarski wielobój składający się z czterech konkurencji, trwa półtorej godziny. Nazwa może brzmi tajemniczo, ale jak już się zacznie go oglądać, to nie można się oderwać.