„Super Express”: - Nie ma pan dziś spostrzeżeń na zasadzie: „w co ja wdepnąłem”?
Rafał Makowski: - Zacząłem działać w kolarstwie 15 lat temu. W Śląskim Związku Kolarskim byłem sekretarzem, skarbnikiem, prezesem. Później - także członkiem Komisji Rewizyjnej w PZKol. Nie jestem królikiem z kapelusz, nie wszedłem do kolarstwa bocznymi drzwiami. Podejmując się roli prezesa dokładnie wiedziałem, z jakim wyzwaniem się mierzę i co jest do zrobienia. I dziś, z perspektywy 100 dni uważam, że największym sukcesem jest poprawa komunikacji wewnątrz i na zewnątrz związku.
- Co pan ma na myśli?
- W kwestii komunikacji wewnętrznej - chodzi o kontakty z regionalnymi związkami i klubami. Co miesiąc spotykamy się online; omawiamy, co zostało zrobione i co jeszcze może być zrobione. PZKol. nie jest już czarną, zamkniętą puszką, tylko przyjmujemy uwagi środowiska i – jeśli są słuszne - dostosowujemy do nich kolejne kroki. Jeśli chodzi o komunikację zewnętrzną, uruchomiliśmy związkowe social media, staramy się o wejście do ogólnopolskiej telewizji. Już dwa dni po zdobyciu medali w lutowych mistrzostwach Europy na torze w Grenchen nasi medaliści pojawili się na ekranach - to sytuacja, która w przeszłości nie miała miejsca.
- Na razie jednak wizerunek związku wciąż obciążają tematy z przeszłości: tor w Pruszkowie, zadłużenie…
- Próbujemy to zmienić, ale głębokiego i gęstego szamba nie da się naprawić w ciągu tygodnia. To jest wielokierunkowy proces, który został przez mój zespół zaprojektowany i który konsekwentnie realizujemy. Ale kwestia złego wizerunku nie jest problemem tylko PZKOl. Samo słowo „związek” powszechnie kojarzy się źle. Jak spojrzycie państwo choćby na Facebookowe profile krajowych federacji, wiele z nich stara się zupełnie od niego odcinają, nie używają go! Jest to konsekwencja działań z przeszłości; polskie związki często są bowiem jeszcze reliktami systemu komunistycznego, a metody zarządzania nimi wprost wywodzą się z tamtego okresu! Ja ze względu na doświadczenie zawodowe i wiek - bo nie pamiętam i nie chcę pamiętać tamtych czasów - nie stosuję tych metod. Wolę politykę otwartych drzwi, planowania z wyprzedzeniem, rozliczania i reagowania na zmiany w organizacji.
- I napotyka pan mocny opór materii?
- Niestety, nie wszystkim zależy na tym, aby w PZKol. było dobrze. Moim marzeniem jest zjednoczenie środowiska, doprowadzenie do sytuacji, w której wszyscy uwierzą, że silny związek to silne kolarstwo. I że wszyscy na tym skorzystają.
- Dla jedności środowiska być może najlepszy byłby po prostu znaczący sukces sportowy, potwierdzający słuszność przyjętego kierunku zmian?
- Myślenie, że wynik sportowy pociąga za sobą popularność, oglądalność, jest tylko częściowo słuszny. Żyjemy w czasach, w których liczy się najpierw wizerunek i umiejętność sprzedania go, a dopiero potem wynik. Oczywiście dobry wynik sportowy pomaga, ale nie daje gwarancji sukcesu biznesowego. W związku z tym oczywiście wspieramy zawodników. To jest nasz pierwszy cel: powoływanie kadr, odpowiednie selekcjonowanie, ułatwianie treningów. Ale podejmujemy też szereg działań „okołorowerowych”, żeby poprawić i ocieplić wizerunek, co - mam nadzieję - wpłynie na większą przychylność sponsorów. A to pozwoli na stworzenie zawodnikom lepszych warunków treningu i startów.
- Do paryskich igrzysk zostało kilkanaście miesięcy. Nie sposób nie zapytać, jakie zadania i nadzieje postawił pan sobie w ich kontekście?
- Przede wszystkim podjąłem się zadania odbudowania organizacyjnego związku. Za szkolenie odpowiedzialni dyrektor sportowy Marek Rutkiewicz i trenerzy kadrowi. Ale oczywiście mam swoje nadzieje medalowe. Liczę na medal na szosie, szczególnie w rywalizacji kobiet, oraz na torze. Nie chciałbym wskazywać konkretnych nazwisk, ale jeśli spojrzeć na wspomniany już torowy czempionat w Grenchen, to one same się nasuwają. Na podium stawali tam Daria Pikulik, Mateusz Rudyk i Patryk Rajkowski. Są w tej chwili w najlepszym wieku do zdobywania medali i bardzo liczę na to, że i w Paryżu „odpalą”.