"Super Express": - Na mecie był pan tak wzruszony, że płakał, udzielając telewizyjnego wywiadu.
Tomasz Marczyński: - To były łzy szczęścia. Od kilku lat mieszkam w Andaluzji, dlatego bardzo chciałem wygrać etap w Hiszpanii. Wiadomo, na trasie jest koncentracja, walka, ale kiedy zsiadłem z roweru, emocje puściły. Po tylu latach treningów, startów, kontuzji wreszcie mam nagrodę! Wiele razy słyszałem slogan "marzenia się spełniają". W czwartek przekonałem się, że jak się w coś mocno wierzy, to naprawdę może się wydarzyć!
- Pierwszy trener pana i Rafała Majki Zbigniew Klęk powiedział, że jest pan takim profesjonalistą, że wszyscy powinni brać z pana przykład, z Majką na czele.
- Piękne słowa. Zawsze dawałem z siebie 120 procent. Jazda na pół gwizdka mnie nie interesuje. Czułbym, że oszukuję samego siebie. Szacunek dla trenera. Mój sukces to jego zwycięstwo.
- Kiedy uwierzył pan, że może wygrać? Podczas podjazdu na ostatnią górską premię, gdy z Poljańskim i Hiszpanem Enrikiem Masem powiększyliście przewagę nad ścigającymi was rywalami?
- To był szalony etap. Wiele ucieczek, pościgów. W pewnym momencie powiedziałem Pawłowi Poljańskiemu, że choćby nie wiadomo co się działo, to nie odpuszczamy. Musimy dojechać na czele do końca. Sił nie brakowało, byłem pewien, że za nic nie dam sobie wyrwać tego zwycięstwa!