To miał być dla niego kolejny zwyczajny dzień. Jak zawsze Josh Quigley pokonywał kolejne kilometry na rowerze w otoczeniu niezwykłej przyrody. Tym razem jechał przez Stany Zjednoczone. Gdy był około 60 mil od Austin w stanie Teksas, doszło do tragedii. Rozpędzony samochód wjechał w tył jego roweru. Anglik nie miał żadnych szans na opanowanie sytuacji, gdy oderwał się od ziemi. Przefrunął 15 metrów i runął na twarde podłoże. Obrażenia, jakich doznał, zabiłyby niejednego. W okolicach Austin stał się jednak cud. Quigley, mimo złamanej czaszki, żeber, miednicy, kostki i obrażeń płuc, przeżył. Co więcej, niedługo zapewne wyjdzie ze szpitala i poszuka kolejnych rowerowych wyzwań.
- Nadal nie jestem pewien, co się stało z kierowcą. Wiem tylko, że inny pojazd zatrzymał się, odwiedził mnie i wezwał karetkę. Na miejsce przyjechał helikopter karetki i zabrali mnie do najbliższego szpitala. Nie pamiętam wiele z tego, co się stało - powiedział poszkodowany na nagraniu wideo, które opublikował na Facebooku. Wiadomo, że do zdarzenia doszło w nocy. Nie pomogły wściekle czerwone odblaski i światełka dookoła roweru.
- Nadal tu jestem, wciąż się uśmiecham. Minie około sześć lub osiem tygodni, zanim znów będę mógł chodzić lub jeździć na rowerze, ale cieszę się, że żyję - dodał wyraźnie świadomy powagi sytuacji Josh Quigley.