Maria Andrejczyk jeszcze kilka lat temu plasowała się w kobiecej czołówce rzutu oszczepem. Jako młoda zawodniczka prezentowała się rewelacyjnie podczas wielu zawodów, a jej największym osiągnięciem jest zdobycie srebrnego medalu na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Później zaczął się jednak dramat Andrejczyk. Lekkoatletka zmagała się z poważnymi problemami zdrowotnymi i nie mogła przez to wrócić na najwyższy poziom, choć podejmowała próby. Po zdobyciu złotego medalu mistrzostw Polski zdecydowała się opowiedzieć o tym okresie w rozmowie z dziennikarzami.
- Po igrzyskach olimpijskich w Tokio byłam w takim miejscu, w którym gdybym nie zareagowała, to być może już nie rzucałabym oszczepem. U mnie te reakcje były bardzo intuicyjne i wtedy jeszcze dla mnie niezrozumiałe - wyznała Andrejczyk. - Być może nie byłoby mnie w sporcie, bo wszystkim, co robiłam, negowałam tylko i wyłącznie potrzeby organizmu i swoje potrzeby psychiczne - zdradza.
- Może się wydawać, że podjęłam wiele nierozsądnych decyzji, ale wbrew pozorom, to był mój ratunek i ucieczka od tego, co się działo. Bo ja kopałam sobie dołek na sportową trumienkę i gdybym wtedy nie zareagowała, to myślę, że to byłby początek końca mojej kariery - przyznała Andrejczyk. Okazuje się, że podczas mistrzostw Polski również mogła nie wystąpić ze względu na problemy zdrowotne.
- Nie mogłam chodzić przez tydzień od mistrzostw Europy. Myślałam, że to się po prostu rozejdzie, że trochę odpocznę, ale się okazało, że przeciążenie było na tyle duże, że jeszcze w poniedziałek musiałam osocze wstrzykiwać w staw skokowy i w plecy. Dużo i mnie, i trenera to kosztowało, żeby w ogóle stanąć na rozbiegu. Bardzo się cieszę, bo z każdą kolejką nabierałam pewności co do siebie, co do organizmu i tego, co się działo w moim ciele. To fajnie zadziałało - opowiedziała lekkoatletka.