- Zdrowie wróciło już w 90 procentach - mówi "Super Expressowi". - Kości się zrosły. Pozostał lekki niedosłuch lewego ucha i mały dyskomfort w prawej nodze i prawej ręce. Dostałem niedawno zaświadczenie o zdolności do uprawiania sportu i już trenuję. Pozwalam sobie nawet na odcinki szybkim tempem.
Jak dotąd nie wróciła mu pamięć o dramatycznym wrażeniu, po którym przez dwie i pół doby był w śpiączce.
- Przypominają mi się różne zapomniane zdarzenia z życia, ale z tamtego wieczora pamiętam tyle, że zbierałem na balkonie suszące się ubranie - wspomina. - Wygląda na to, że musiałem się pośliznąć, gdy przechodziłem nad szklaną ścianką rozdzielającą balkony, i spadłem w dół.
Za operację nadgarstka i późniejsze leczenie zapłacił sam. Był ubezpieczony przez PZLA, ale... - Ubezpieczalnia nie chce wypłacić odszkodowania - wyjawia Parszczyński. - Robią wszystko, aby udowodnić moją winę. Ale przecież ta ścianka była niska, nie miała nawet metra.
Skończyły mu się stałe dochody. - Stypendium klubowe straciłem zaraz po wypadku. Etat w wojsku wygasł niedawno. Mam nadzieję, że uzyskam go w innej jednostce i że będę mógł pełnić obowiązki żołnierza, jednocześnie trenując. Tymczasem zarejestrowałem się jako bezrobotny w urzędzie zatrudnienia.
Po raz pierwszy w 16-letniej karierze Łukasz Parszczyński został bez trenera, chociaż nadal reprezentuje barwy klubu Podlasie Białystok. Mieszka jednak w Warszawie.
- Czuję, że nie muszę mieć trenera - deklaruje. - Mam doświadczenie, potrafię sam sobie ułożyć trening i sam się zmotywować do solidnego wykonania.