„Super Express”: - Warszawa żegna dziś Lucjana Brychczego, którego w piątek uczciła również zabrzańska publiczność. A dla pana to była ważna postać w pańskim trenerskim życiu?
Jan Urban: - Miałem przyjemność pracować z panem Lucjanem - bo wszyscy właśnie tak: „Panie Lucjanie”, mówiliśmy do niego – w obu okresach mojego pobytu w Legii. I, kurczę, muszę powiedzieć, że to była w starszym gościu młoda dusza. On czuł się znakomicie w klubie. Legia była jego życiem. I codzienny trening też. Na pierwszy rzut oka widać było, że to prawdziwy „człowiek szatni”. Myślałem sobie wtedy, że jeśli ktoś by mu to chciał zabrać, bardzo by cierpiał.
- Na szczęście nikt zabrać nie próbował!
- Na szczęście. Pan Lucjan czuł się bardzo zintegrowany ze sztabem. Był z tych, co to mówią bardzo niewiele, ale jak już się odezwą, to każdy słucha zafascynowany. No i potrafił też rzucić żarcik, z którego śmiali się wszyscy bez wyjątku.
Odszedł Lucjan Brychczy. Antoni Piechniczek z wielkimi emocjami o legendarnym Ślązaku zakochanym w Legii [ROZMOWA SE]
- Towarzyszył też panu podczas zajęć na murawie?
- A jakże! Pan Lucjan wręcz prowadził u mnie treningi! No, może ich fragmenty; rozgrzewki na przykład. Albo przychodziłem do niego i prosiłem: „Teraz 15 minut dla pana, proszę im pokazać trochę techniki”. To było dla niego strasznie ważne: móc czuć się potrzebnym. Kiedy w trakcie zimowych zgrupowań towarzyszyli nam dziennikarze, zapraszaliśmy pana Lucjana do gierek: sztab – dziennikarze. Wiem, że sprawiały one wielką satysfakcję i jemu, i naszym rywalom. Móc zagrać przeciwko Lucjanowi Brychczemu w piłkę to jest coś! Albo w karty!
- W karty?!
- Owszem. Nigdy nie zapominał ich zabrać ze sobą na obóz. I potem wodził rej przy karcianym stoliku!
- W co grywaliście?
- W pokera. Nie na wielkie stawki, w użyciu były „dwójki” i „piątki”. Nie chodziło o dużą wygraną, ale o dobry nastrój.
Byli rywalami na murawie, choć… mogli być kolegami z jednej szatni. Stanisław Oślizło z emocjonalnym wspomnieniem o Lucjanie Brychczym
- A to prawda, że potrafił po treningach zostawać i „katować” bramkarzy?
- Tak. Robił trening z drużyną, a potem jeszcze pomagał Krzyśkowi Dowhaniowi. I jak jeszcze miał trochę siły w nodze, to posyłał im precyzyjne piłeczki z 20 metrów. A że zawsze był świetnie technicznie wyszkolonym zawodnikiem, sprawiało im to sporo problemów.
- Mówił pan o tym, że zawsze był blisko drużyny, był członkiem sztabu. Korzystał pan czasem z jego spostrzeżeń, refleksji?
- Oczywiście. Ja miałem i mam zwyczaj, że każdą osobę w sztabie pytam o zdanie na konkretny temat. Na przykład o to, jaki skład by wystawiła na najbliższy mecz. To dla mnie ważne: usłyszeć opinię innych, bo czasem jakaś idea czy spostrzeżenie potrafi uciec. Pan Lucjan swoje przekazy zawsze miał bardzo klarowne, ważne dla mnie.