Mechanizm najczęściej był taki, że prezes piłował trenera, by załatwił potrzebne punkty. I ten dla stworzenia czarnego funduszu zarządzał w zespole zrzutkę. Zwykle było to pieniądze potrącane przy wypłatach dla zawodników.
Od takich „potrąceń” wykpić się praktycznie nie dało, bo nikt nie chciał podpaść szefom. Dalej macherzy załatwiali sprawę z sędzią lub graczami przeciwników, a partycypujący w tym procederze uczestnik zbiórki praktycznie już nic o tym nie wiedział.
Przeczytaj koniecznie: Michał Listkiewicz: Biedacy nie płaczą
Teraz osądza się piłkarzy, a prawdziwych sprawców nie widać. Przez dziesięciolecia w lidze (ligach) trwał nieustający handel punktami. Sprzedawali i kupowali prawie wszyscy i ciężko byłoby znaleźć człowieka w futbolowej branży, który by się o ten proceder nie otarł. Albo przynajmniej o nim nie wiedział.
Dziś nie jeden z dawnych oszustów płonie oburzeniem na futbolową korupcję. I na zawodników, którzy – na ogół pod nieformalnym przymusem – musieli się na nią składać, a dzisiaj są głównymi, a przynajmniej najbardziej nagłośnionymi winowajcami.
Byle zatkać gębę oburzonej opinii publicznej i doprowadzić do spokoju. Wtedy znów będzie można handlować pod przykryciem?