- Nie będziemy stawiać „autobusu” przed naszym polem karnym, bo nie chcemy przegrać – deklarował na naszych łamach trener gości, Rafał Górak, w długiej rozmowie nie tylko o spotkaniu w stolicy Wielkopolski, ale i o wkładzie GKS-u w sportowy rozwój poznańskich „dzieciaków”, m.in. Filipa Szymczaka i Antoniego Kozubala.
GKS „zatruty” szwedzkimi klopsikami
Tego ostatniego – komplementowanego przez Adriana Błąda, u boku którego spędził w Katowicach półtora roku - zobaczyliśmy w wyjściowym składzie Kolejorza. Ale to nie on był postacią numer jeden (ani nawet dwa) w ekipie gospodarzy. Katowiczanie bardzo szybko – po 145 sekundach od pierwszego gwizdka - „zatruli się” jednak szwedzkimi klopsikami.
- On po prostu ma świetny „timing”, zawsze umie się dobrze ustawić – z uznaniem mówił nam o Mikaelu Ishaku Alan Czerwiński, który ostatnie cztery sezony był kolegą Szweda w szatni przy Bułgarskiej. Chwalił go jako człowieka, ale przede wszystkim właśnie napastnika ze świetnym wyczuciem. I Ishak to potwierdził, urywając się Lukasowi Klemenzowi i bez problemu zamieniając na gola dośrodkowanie Patrika Walemarka
Szwedzki duet nie po raz pierwszy montował groźne sytuacje z precyzją godną produktów ojczystej firmy od składania mebli. Obaj Skandynawowie trafiali przecież w słupek katowickiej bramki. Walemark przed przerwą, po indywidualnej akcji. Ishak – z… rzutu karnego, podyktowanego za „zaczepienie” Afonso Sousy czubkiem buta przez Adriana Błąda. Ten błąd mógł GKS dużo kosztować – chciałoby się powiedzieć…
Ali ze słabszej wali
Katowiczanie rzeczywiście nie zamierzali bronić się przy Bułgarskiej. Ani wysoki pressing, ani całkiem niezłe stałe fragmenty gry nie przyniosły im jednak satysfakcji. Najbliżej jej byli tuż po przerwie, kiedy Sebastian Bergier, „główkując” z bliska, nie trafił w światło bramki.
Tymczasem Lech korzystał z otwartej gry rywali. Zdominował środek pola, gdzie rządził i dzielił doświadczony (i wciąż pomijany przez Michała Probierza…) Radosław Murawski, a wspierał – na ile potrafił – Kozubal.
W 57. minucie spotkania kwestia wskazania zwycięzcy w zasadzie się wyjaśniła. Odzyskana w centralnej części boiska piłka wędrowała między graczami Lecha jak po sznurku, aż w końcu włączył się w to wszystko wspomniany eskpoznaniak, Czerwiński. Pechowo – po odbiciu od jego nóg podawana przez Walemarka piłka trafiła do Aliego Golizadeha. Irańczyk przymierzył z nogi prawej – tej, którą w zasadzie ma od wchodzenia do tramwaju. Ale tym razem trafił i sfrustrował Dawida Kudłę.
Bramkarz GKS-u rzeczywiście miał prawo być zły i smutny po końcowym gwizdku. W całym spotkaniu poznaniacy oddali dwanaście celnych strzałów, obronił więc aż dziesięć z nich. Niektóre – w naprawdę ekwilibrystycznym stylu. „Wyciągnął” z linii bramkowej „główkę” Ishaka, zatrzymał też Szweda w sytuacji „jeden na jeden”, a w końcówce w jednej akcji odbijał piłkę po strzałach niedawnych partnerów klubowych: Filipa Szymczaka i Antoniego Kozubala.
Kolejorz podkręca tempo. Pewna wygrana z beniaminkiem
Jak więc widać, zwycięstwo poznaniaków – w przeddzień „Dnia Kolejarza”, świętowanego na stadionie wielkim racowiskiem – ani przez moment zagrożone nie było. Lokomotywa przyspieszyła więc wyraźnie i zwiększyła swą przewagę na obrońcą tytułu. W niedzielę Lech ze spokojem będzie mógł więc czekać na ewentualną odpowiedź ze strony Rakowa, który zagra z Koroną.
Lech Poznań – GKS Katowice 2:0 (1:0)
1:0 Ishak 3. min, 2:0 Golizadeh 57. min
Sędziował: Łukasz Kuźma. Widzów: 28254.
Lech: Mrozek – Pereira (90+6. Hoffmann), Salamon, Milić, Gurgul – Gholizadeh (60. Fabiema), Kozubal, Murawski, Sousa (60. Jagiełło), Waalemark (81. Hotić) - Ishak (81. Szymczak)
Katowice: Kudła – Czerwiński, Jędrych, Klemenz – Wasielewski Ż, Kowalczyk (46. Milewski), Repka, Galan Ż (89. Marzec) – Mak (65. Bród), Błąd (89. Kuusk) - Bergier (89. Arak)