- Walczycie o historyczny wynik. Blisko, coraz bliżej?
- Historia dopiero się pisze; zobaczymy, jak się skończy sezon. Na razie udało się nam wygrać mecz. I ten, i każdy następny będzie dla nas finałem, niezależnie od przeciwnika. Pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną, która chce walczyć tam u góry. Fajny wynik, szkoda tylko straconej bramki, mogliśmy zagrać „na zero”. Ale nie będziemy narzekać. Są trzy punkty, znów był pełny stadion… Jedziemy dalej.
- Pół godziny gry w pana wykonaniu było zaplanowane po wcześniejszej rekonwalescencji?
- Trener mnie pytał, czy jestem gotów. Czułem się dobrze na treningach, byłem do dyspozycji. Biegałem, walczyłem… Będę powoli wchodzić w rytm meczowy. Ale nie chodzi o to, ile minut zagra Lukas Podolski w czterech ostatnich meczach. Ważne, że mamy nie tylko jednego zawodnika – albo nawet trzech-czterech – który robi różnicę. Mamy cały zespół z fajnym charakterem, fajną szatnię. To też daje punkty, a nie tylko jakość na boisku.
- W meczu z ŁKS-em widać było potężną energię na murawie i na trybunach. Symbol zmian w mieście i klubie?
- Być może. Ale najważniejsze, że dzięki naszej grze w górze tabeli kibice przychodzą na trybuny. Ja bym sobie życzył, żeby ludzie tak tłumnie przychodzili niezależnie od tego, jak stoimy w tabeli i jakie są wyniki. Żeby nie myśleli: „Nie pójdę na stadion, bo pada”, albo „Dziś niedziela, to wolę zjeść roladę i kluski w domu”. Atmosfera i DNA Górnika muszą być takie, żeby ludzie niezależnie od tego wszystkiego chcieli przychodzić na stadion. Te ostatnie mecze u siebie były już w superatmosferze. Może jak dokończona zostanie czwarta trybuna, będzie tak zawsze?
- Dziś był doping wyłącznie sportowy, bez podtekstów.
- Tak. Skończyły się okrzyki, pierwszy raz nie widziałem pozasportowych transparentów. To fajne, że chodzi teraz tylko o piłkę i wyniki. To był ważny sygnał od kibiców, że atmosfera się zmieniła w stosunku do ostatnich lat.
Lukas Podolski pcha Górnika do pucharów, ale myśli o... zupełnie innym klubie.
- Tydzień po wyborach, które przyniosły zmianę w zabrzańskim ratuszu, patrzy pan optymistyczniej na przyszłość Górnika? Bo kilka tygodni temu mocno się pan o nią niepokoił...
- I wciąż patrzę na to, co się dzieje w klubie, nie tylko w kwestii wyników i tego, że jesteśmy dziś u góry tabeli. Dalej nie ma prezesa i dyrektora. Zobaczymy, co się stanie w ciągu najbliższych tygodni w kwestii inwestora, nowego właściciela. Czy będzie zmiana? To ważne kwestie, bo wielu zawodnikom kończą się kontrakty. Wielu być może będzie chciało odejść, może mają inne oferty, bo przecież fajnie gramy… Ciężka praca nas czeka, trzeba to wszystko poukładać. Teraz się cieszymy z miejsca w tabeli, ale parę dni temu pomyślałem o… Lechii Gdańsk.
- Czemu?
- Bo najpierw była tam euforia z powodu gry w pucharach, a zaraz potem – spadek z ekstraklasy. Nie mówię, że tak się musi stać u nas, ale trzeba uważać. Bo – jak powtarzam od dawna – Górnik to nie jest klub poukładany, ze składem 25-osobowym, zdolnym co roku grać o puchary. Ale chcemy brać, to co jest; chcemy zostać u góry tabeli. Jeśli się uda, będzie fajnie. I może będzie więcej kasy. Więc się nie boję, ale odrobina niepewności jest.
Lukas Podolski zastanawia się nad swoją przyszłością
- Garnitur z szafy już pan wyjął, żeby zostać prezesem Górnika? A może FC Köln, jak ostatnio sugerował „Bild”?
- FC Köln ma trochę inną sytuację. My w Zabrzu gramy o puchary, a Kolonia broni się przed spadkiem – i może spaść. A wtedy na pewno będą tam zmiany. Wracając do pytania: nie sięgam na razie po garnitur, bo mam jeszcze kontrakt ważny przez rok. Ale… nie wiem, co będzie po tych czterech meczach. Może powiem sobie: „Słuchaj, fajny był ten ostatni sezon, więc może już pora na coś innego”? Kiedyś trzeba skończyć: może nie za szybko, może faktycznie dopiero za rok? Fajnie byłoby jeszcze zagrać w pucharach... Zależy, co się zdarzy w najbliższych tygodniach, za miesiąc, za dwa. Zobaczymy. Zawsze mówiłem, że chcę tu zostać. Fajnie, że nauczyłem się, jak funkcjonuje klub; że zebrałem trochę doświadczenia. Znam wielu ludzi na świecie i fajnie, że Górnik nie ma nic przeciwko temu, by mu pomagać z transferami, sponsorami, inwestorami. Jak włożę garnitur, będzie już łatwiej. Ale… jeszcze chcę trochę pograć.
- Z nową panią prezydent – w kampanię której się pan włączył przed drugą turą – już pan odwiedził z gratulacjami?
- Pani Agnieszka Rupniewska jeszcze nie podjęła pracy w urzędzie, więc jeszcze tam nie jechałem. Ale miałem już od niej bardzo miły telefon. Obiecała, że spotkamy się 7 lub 8 maja, kiedy oficjalnie obejmie stanowisko prezydenta. Przed wyborami mówiła, że jest chętna do współpracy. Jeżeli pozwoli, by coś fajnego tu zrobić, to chętnie pomogę. Nic się w tej materii nie zmieniło. Natomiast – jak sądzę – szykuje się duża zmiana jeśli chodzi o Górnika. Musimy bardzo uważać na to, w jakim kierunku to pójdzie. Na razie cieszmy się z wygranej z ŁKS-em, z miejsca w tabeli. Patrząc na to wszystko, co się wokół Górnika działo, nawet przed tymi czterema ostatnimi meczami można nazwać sezon wygranym.
- Jeżeli prywatyzacja Górnika w końcu dojdzie do skutku, jaką pan widzi w przyszłości rolę dla miasta, czyli dotychczasowego właściciela?
- Nie znam dokładnie procedur i kroków, jakie powinny się teraz zdarzyć. Dostałem zadanie, by znaleźć ludzi chętnych do zainwestowania w Górnika. Znalazłem trzech – a nawet więcej; może teraz, po zmianach w mieście, ktoś jeszcze doskoczy? Jak powiedziałem, pani Rupniewska jest otwarta na współpracę. Jest za tym, żeby klub prowadzili ludzie znający się na piłce. I tacy, którzy będą na nią dawać kasę, bo miasto na pewno jej dawać nie będzie. Jest niebogate, a potrzeb jest wiele. Więc dobrze, żeby pojawił się ktoś, kto tę kasę ma i ma wizję na klub. Ale nie jest tak, że od razu wszystko będzie na „hurra”. Na pewno będzie ciężko; widać to po przykładzie innych klubów, w których już są prywatni właściciele. Raz jest mistrzostwo, a rok później może nawet nie być pucharów. Myślę jednak, że w końcu uda się to poukładać i w Zabrzu. Bo to, co się działo w czasie, kiedy tu jestem – a pewnie i wcześniej też – nie było profesjonalne.