"Super Express": - Co pan najlepszego narobił? Jak ŁKS ma walczyć o utrzymanie w lidze, skoro wyrzucił pan najlepszych zawodników?
Ryszard Tarasiewicz: - Zdecydowałem się na ten ruch, bo doszedłem do wniosku, że nawet po przepracowaniu sześciotygodniowego okresu przygotowawczego mentalnie i charakterologicznie nie będą nam w stanie pomóc. Najlepszym wyjściem dla nich wszystkich byłoby gdyby znaleźli sobie nowe kluby. Ale dopóki to się nie stanie, będą występować w ME. Nie podważam ich umiejętności, ale mnie przede wszystkim potrzeba walczaków.
- To pana suwerenna decyzja, czy też polecenie od działaczy, by pozbyć się tych piłkarzy, którzy nie zgodzili się na renegocjację wysokich kontraktów?
- Nie pozwoliłbym, by ktoś cokolwiek mi narzucał. To wyłącznie mój wybór. ŁKS-owi potrzeba świeżej krwi, zawodników, którzy będą za klub umierać na boisku. Wiosną nie będzie miejsca na finezję. Każdy punkt musimy rywalom wyszarpać.
- I takim walczakiem ma być zwolniony z Wisły za udział w aferze korupcyjnej Wojciech Łobodziński?
- Wierzę, że tak. Wojtek po pół roku przerwy czuje głód gry. Dostał szansę powrotu do ligi i tylko w jego interesie leży, by ją wykorzystać. Wiem, co się o nim mówi, i denerwuje mnie ta hipokryzja. W wielu klubach pracują ludzie, którzy mają sporo na sumieniu i to właśnie oni najgłośniej krzyczą o grzechach Łobodzińskiego.
- Niemal wszystkie drużyny do rundy rewanżowej przygotowują się w ciepłych krajach. Wy nawet nie wyjedziecie z Łodzi. I jak tu walczyć o pozostanie w Ekstraklasie?
- Może się tak zdarzyć, że zielone boisko po raz pierwszy zobaczymy, wychodząc na mecz z Polonią Warszawa. Ale ekstremalne sytuacje kształtują charakter. Wierzę, że zostaniemy w Ekstraklasie.