„Super Express”: - Duży kamień musiał ci spaść z serca, gdy PZPN wysłał dokument do Hiszpanii. Jak podchodziłeś do tego zamieszania?
Bartłomiej Pawłowski: - Byłem trochę z boku tego wszystkiego, choć sporo informacji do mnie docierało, na przykład od mojego menedżera. Bardzo się cieszę, że to już poza mną, bo zaczynałem być tą sytuacją zmęczony.
- Nie bałeś się, że przez te zatargi będziesz musiał wrócić do Widzewa?
- Raczej nie, choć nie mogę też powiedzieć, że spałem spokojnie. To była bardzo frustrująca sytuacja.
- Pojawiły się opinie, że teraz presja będzie jeszcze większa, bo musisz pokazać działaczom Malagi, że warto było tak o ciebie walczyć…
- Nie wydaje mi się, że ta presja będzie większa, bo pod względem „czasowym” nic się nie zmieniło. Nie mam jednego czy dwóch meczów, żeby udowodnić, że się nadaję. Mam na to cały rok.
- Debiut możesz mieć niezapomniany, bo Malaga podejmuje Barcelonę…
- Ciężko pracuję, żeby przekonać do siebie trenera i dostać szansę w tym meczu. Skoro całe zamieszanie już poza mną, to czas zacząć grać.
- Niemal każdy ze świata piłki ma w Hiszpanii swoje sympatie – albo Real, albo Barcelona. A jak jest u ciebie?
- Mnie to nie dotyczy, bo zawsze trzymałem kciuki za Liverpool (śmiech).
- Hiszpańska prasa była zachwycona tobą po sparingach. Myślisz, że masz miejsce w pierwszym składzie?
- Miałem mało czasu, by przekonać do siebie trenera, ale przepracowałem ten okres solidnie i spokojnie mogę spojrzeć w lustro, bo dałem z siebie wszystko. Na sparingach pokazałem się z dobrej strony. To daje nadzieję, że niebawem będę podstawowym piłkarzem Malagi.
- Jak przyjęła cię drużyna?
- Bałem się, że skoro przychodzę jako totalny anonim to będę wyalienowany, ale wcale tak nie było. Koledzy od razu mnie przygarnęli, rozmawiamy po angielsku. Co chwila udzielają mi rad, uczą podstawowych boiskowych słówek. A niedługo rozpoczynam naukę hiszpańskiego więc małymi kroczkami oswajam się z nowym otoczeniem.
- Co czułeś, gdy w szatni zobaczyłeś takie gwiazdy jak Roque Santa Cruz czy Ignacio Camacho?
- Na początku zrobiłem wielkie oczy, bo zobaczyłem ludzi, których wcześniej oglądałem tylko w telewizji albow grach komputerowych. Ale starałem się tego nie ujawniać. Musiałem pokazać, że nie przyjechałem do Malagi przybijać piątki z gwiazdami albo brać od nich autografy, tylko na poważnie grać w piłkę.
- Jak ci się żyje w Hiszpanii?
- Nie mam prawa narzekać, ludzie są uczynni i mam dużo słońca (śmiech). Jest też jeden ważny aspekt – uwielbiam hiszpańską kuchnię, a w szczególności krewetki, więc trafiłem idealnie!