„Super Express”: - Widzi pan na ulicach emocje związane z inauguracją mistrzostw?
Marek Leśniak: - Nie. Gummersbach, gdzie mieszkam, to miasteczko piłki ręcznej, a nie nożnej. I choć do Kolonii czy Düsseldorfu, które będą gościć turniejowe mecze, jest niedaleko, tutaj EURO… jeszcze nie dojechało. Ale mam wrażenie, że jeżeli reprezentacja wygra w piątek inauguracyjny mecz ze Szkocją, wybuchnie euforia.
- Aż tak?!
- Owszem. Niemcy bardzo czekają na sukces. Jeżeli on będzie, na ulicach – jak podczas mundialu 2006 – znów pojawią się radosne tłumy. Ostatnio miewałem wrażenie, że miejscowi generalnie… wstydzili się wychodzić z domów z niemiecką flagą w ręce. Ewentualny sukces drużyny narodowej pozwoli im znowu poczuć dumę z tego, że są Niemcami!
- A myśli pan, że „Die Mannschaft” ma szansę na ten sukces? Na medal?
- Tak. Ale trzeba na boisku znaleźć dobre miejsce dla tego młodego chłopaka z Leverkusen.
- Floriana Wirtza?
- Owszem. Strasznie mi się podoba jego gra. Za nim doskonały sezon ligowy, zresztą już drugi. Jeżeli przełoży na reprezentację to, co grał w barwach Bayeru, mogą to być dla Niemców naprawdę piękne mistrzostwa.
-Wybiera się pan na któryś z meczów naszej ekipy?
- Nie. W 2006 byłem w Dortmundzie na mundialowym spotkaniu Polaków z Niemcami. Potem, w 2015, pojechałem jeszcze do Frankfurtu na spotkanie wygrane przez gospodarzy 3:1.
Były reprezentant Polski o… pozytywnej stronie kłopotów kapitana Biało-Czerwonych. „Możemy zagrać fajny mecz” [ROZMOWA SE]
- Do Dortmundu z Gummersbach nie jest daleko…
-… może godzinka jazdy.
- No właśnie. Ale PZPN pana nie zaprosił?
- Wie pan, co prawda po moim wyjeździe do Niemiec grałem jeszcze w reprezentacji, ale nie wszystkim się to podobało. A potem właściwie nikt się ze związku nie odzywał… Do tej pory mam polski paszport i czuję się Polakiem, więc mecze Biało-Czerwonych obejrzę na pewno. W telewizorze.
- Sam czy jest większa polska kolonia w Gummersbach?
- Była; nawet wspólnie z kilkoma rodakami śledziliśmy gry naszych bodaj podczas mundialu w Katarze. Był też jakiś turniej mistrzowski, w trakcie którego mecze Biało-Czerwonych oglądałem w towarzystwie mieszkającego niedaleko Andrzeja Pałasza (były reprezentant, uczestnik MŚ 1986 – dop. aut). Ale ostatnio parę polskich rodzin wyprowadziło się z okolicy. Więc tym razem chyba się nie uda.
Były reprezentant ze szczyptą nadziei przed meczami Polaków na EURO. „Może to doda drużynie skrzydeł?”
- Będzie pan te nasze mecze oglądać z nadzieją na dobry wynik?
- Widziałem mecz z Turcją. Wie pan, my go… nie mieliśmy prawa wygrać. Gdyby goście wykorzystali choć połowę swych szans, już byśmy się nie podnieśli. Ale Wojtek Szczęsny bronił świetnie, a my wygraliśmy. Więc może to doda drużynie skrzydeł? Oczywiście przydałby się zdrowy Robert Lewandowski, choć on już nigdy nie będzie w takiej formie, jak kilka lat temu w Bayernie. A wracając do pana pytania: będzie trudno o nadzieję. Wolałbym, żebyśmy zaczynali turniej meczem z Austrią. Tu jest największa szansa na dobry wynik. Ale niech będzie i Holandia, bo – mam wrażenie – ona nam zawsze lepiej pasowała niż Francja.
- Bez Roberta Lewandowskiego będzie jeszcze trudniej…
- Wie pan, czytam dużo komentarzy w Internecie. Każdy dziś jest trenerem, krytykiem, znawcą. Wielu się cieszy, że kontuzja „Lewego” to szansa dla młodych. A ja wiem, że jak Lewandowski gra, to rywale zwracają na niego trzy razy większą uwagę niż na Świderskiego, Piątka czy Buksę.
- A z tej młodzieży ktoś panu wpadł w oko? Jakiś „czarny koń”?
- Co ja tam będę typować „czarnego konia”, jak możemy po trzech meczach do domu jechać... No dobra; mamy problem w drugiej linii, więc powiem, że podobał mi się ten młody, co Lewandowskiego zmienił.
- Kacper Urbański!
- Tak. Widać, że gra za granicą. To podanie do Krzysztofa Piątka w samej końcówce – bajeczne. Może był to przypadek – nie wiem, ale mało który z naszych dałby radę taką piłkę zagrać.
UEFA podjęła decyzję w sprawie Szymona Marciniaka. Zawiedzeni?
- Na swojego krajana ze Szczecina, Kamila Grosickiego, liczy pan choć trochę?
- Grosik bym na „Grosika” postawił, gdyby był w takiej dyspozycji, jak w pierwszej części sezonu, i w paru meczach wiosennych. Od początku grać nie musi, ale w ostatnich 30 minutach mógłby próbować coś zwojować. Jest – w pozytywnym sensie – nieobliczalny.
- Nie kontaktuje się z panem związek, rzadko kiedy docierają do pana dziennikarze. Więc – by „uaktualnić” wiedzę kibiców o Marku Leśniaku - zapytam wprost: wciąż praktykuje pan ogrodnictwo?
- Owszem. Choć myślę, że w tym roku będzie już z tym koniec, na razie dam sobie spokój z tą pracą. Za to wciąż jestem przy piłce. Rozmawiamy w mojej drodze na trening.
- No proszę! Kogo pan trenuje?
- Zespół juniorów do lat 19, w sąsiedniej miejscowości, Wiehl się nazywa. Wciąż sprawia mi to frajdę, chłonę emocje podczas meczów chłopaków. I mam nadzieję, że będzie tak jeszcze przez kilka lat.