„Super Express”: - Dokładnie rok temu szykował się pan akurat do pierwszego występu mundialowego, rozmawialiśmy wtedy o wielkich nadziejach i oczekiwaniach. Jak ocenia pan ten rok od rozmowy do rozmowy?
Jakub Kamiński: - Od rozmowy do rozmowy… Tak, nie jest to łatwe poukładać sobie to wszystko w głowie. Rok temu byłem na mundialu, zagrałem w nim cztery mecze, wracałem do klubu jako jedyny jego zawodnik z udziałem w MŚ. Chciałem być w tamtym momencie jeszcze bardziej znaczącą postacią VfL i taką się stałem. A potem zaczyna się drugi sezon i okazuje się, że jest on dużo cięższy od tego pierwszego. Klub latem dokonał transferów i trener na początku sezonu postawił na nowe twarze. Jednak jestem cały czas gotowy do gry i ostatni przed listopadową przerwą reprezentacyjną ligowy mecz z Borussią Moenchengladbach rozpocząłem od pierwszego gwizdka.
- Trudny moment?
- Bardzo trudny. Po raz pierwszy w mojej krótkiej jeszcze karierze spotykam się z sytuacją, że jestem całkowicie zdrowy, a mimo gram mało. Muszę sobie z tym poradzić.
- Jak?
- Przekonać trenera Nico Kovaca dobrą postawą na treningach oraz w meczach. To jedyna droga.
- „Rachunek sumienia” zrobiony? Co z niego wyszło? Dlaczego pańska obecna pozycja w klubie jest taka, jaka jest?
- Rywalizacja się zwiększyła w Wolfsburgu. Po tym, jak w ostatniej kolejce sami pokpiliśmy sprawę i nie utrzymaliśmy miejsca dającego przepustkę do pucharów, w klubie latem wydano duże pieniądze na transfery – że przypomnę choćby pozyskanie Lovro Majera za 25 mln euro. Konkurencja na każdej pozycji jest dużo większa niż w ubiegłym sezonie, ale sezon jest długi, ja w każdym momencie jestem gotowy do tego, by swą szansę wykorzystać.
- Może zaszkodziła panu ta pewność siebie, której dawał pan wyraz w wywiadach?
- Po poprzednim sezonie miałem prawo mieć wielkie ambicje i nadzieje. Miałem w debiutanckim sezonie 31 występów w Bundeslidze. Więc naturalne, że chciałem sobie tę poprzeczkę powiesić wyżej, bo jestem ambitnym człowiekiem. Stąd i w „Kickerze” powiedziałem, że chciałbym teraz zdobyć przynajmniej dziesięć bramek, żeby liczbami dorównać mistrzowskiemu sezonowi w Lechu. Wiem, że mnie na to stać, bo już w poprzednich rozgrywkach – gdybym być może był ciut bardziej skoncentrowany – mogło się skończyć na ośmiu-dziewięciu golach zdobytych, a nie pięciu i trzech asystach. Koniec sezonu pokazał, że mogę grać po 90 minut i dawać jakość drużynie.
- To jeszcze jedno odwołanie: „Chcę stanowić o sile reprezentacji” – powiedział pan z kolei „Super Expressowi” kilka miesięcy temu. I co?
- I nie były to słowa rzucane na wiatr. Czułem, że mogę dać wiele reprezentacji.
- Kibice na to czekają. Ale rozmawiamy w momencie, w którym jest pan podopiecznym Adama Majewskiego w młodzieżówce, a nie Michała Probierza w „dorosłej” kadrze.
- Trener Probierz zatelefonował do mnie. Wystąpił z propozycją, bym pojechał właśnie na zgrupowanie kadry U-21, bo tam szansa na zagranie w dwóch meczach – może po 90 minut – będzie większa, niż w pierwszej reprezentacji. Byłem przychylny temu rozwiązaniu; w klubie tych minut mam niewiele, więc każda okazja na złapanie rytmu meczowego jest ważna. A do tego młodzieżówkę czekały dwa fajne i ważne mecze, więc dlaczego miałbym jej nie pomóc? Na dodatek przemawiał do mnie przykład Nicoli Zalewskiego. W październiku też był na kadrze U-21, po powrocie do Rzymu zaczął grać regularnie w Romie. Będę się starać, by ten scenariusz powtórzył się i w moim przypadku, w Wolfsburgu.
- Jak się panu spodobał występ Nicoli przeciwko Czechom?
- Był, moim zdaniem, najlepszym naszym zawodnikiem. Najwięcej dawał zespołowi, najwięcej dryblował, najwięcej dogrywał. To cieszy; jego samego i każdego z nas, jako kibiców tej reprezentacji.
- A myśli pan, że ciężko być kibicem tej reprezentacji?
- Jestem zawodnikiem pierwszej reprezentacji, ale mecz z Czechami oglądałem jako kibic, przed telewizorem, w towarzystwie kolegów z młodzieżówki. Co zobaczyłem? Nowe wybory trenera Probierza, które wniosły nową energię. Widziałem też dobrą grę, choć oczywiście wyniku szkoda. Ale jest na czym budować nową jakość.
- Jest pan członkiem rady drużyny w reprezentacji, więc pytanie „co się stało z drużyną narodową?” skierowane do pana jest uzasadnione. Jaka jest pańska diagnoza fatalnych eliminacji do EURO 2024?
- Wiele czynników na to wpłynęło. Oczywiście, takie eliminacje nie powinny się zdarzyć, biorąc pod uwagę indywidualne umiejętności każdego z reprezentantów, patrząc na kluby, w jakich grają i na to, że pełnią w nich wiodącą rolę. Byliśmy faworytem grupy i bierzemy odpowiedzialność za to, że nie ma bezpośredniego awansu. Zdobycie jednego punktu w dwumeczu z Mołdawią to bardzo duży wstyd.
- To wiemy. Ale powtórzę pytanie: co zdecydowało o tak fatalnych występach?
- Ja nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć. Wiemy tylko tyle, że nasza dyspozycja – jako poszczególnych zawodników - w konkretnych meczach po prostu nie była dobra.
- Ma pan wrażenie, że po zmianie selekcjonera atmosfera wewnątrz kadry stała się nieco lepsza?
- Mogę mówić jedynie o swych spostrzeżeniach z październikowego zgrupowania. Tak, trener Probierz od samego początku mocno stawiał na odbudowanie w nas pewności siebie i pozytywnego myślenia. Wiadomo, że czasu na takie działania jest niewiele, ale wydaje mi się – patrząc z boku na mecz z Czechami – że w tej materii sporo udało się zrobić.
- We wtorek w Essen mecz na szczycie grupy D, czyli wasza potyczka z Niemcami, którzy też jeszcze punktu nie stracili. Oczekiwania?
- Nie wiem, czy powtórzymy występ z kadencji trenera Stolarczyka (listopad 2021 – dop. red.), kiedy po kwadransie było 3:0 dla nas, ale oczywiście fajnie byłoby, gdyby znów się to tak ułożyło. Wtedy z podniesioną głową wracałbym do klubu (śmiech). A poważnie: będzie to ciężki, ale – myślę – fajny mecz. Jesteśmy liderem grupy, ale faworytem jednak będą Niemcy. Mamy jednak superkadrę, wzmocnioną jeszcze przez Mateusza Łęgowskiego i Patryka Pedę. Ewentualne zwycięstwo postawiłoby nas w znakomitej sytuacji w tych eliminacjach. Wierzę w nie, i wierzę w nasz udział w finałach młodzieżowych mistrzostw Europy.
- Czyli pan dla „Kamyka” na najbliższe półtora roku jest prosty: udane baraże w marcu, w czerwcu „dorosłe” EURO 2024, a rok później – finały z młodzieżówką?
- Całkiem fajny scenariusz. Oby się spełnił!