„Super Express”: - Dla pańskiej reprezentacji swoistym „mitem założycielskim” było pierwsze spotkanie eliminacyjne do mundialu 2002, z Ukrainą, wygrane 3:1. Myśli pan, że podobną rolę dla kadry Michała Probierza móglmieć piątkowy mecz na PGE Narodowym?
Jerzy Engel: - Nie, nie sądzę. Mecze towarzyskie nie odgrywają takiej roli. Kiedy w 2002 zakończyliśmy mecz z USA na mistrzostwach świata, porozmawiałem chwilę z Brucem Areną, ówczesnym selekcjonerem rywali. Pogratulował mi i zapowiedział, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Gdy kilka lat później – już nie byłem trenerem kadry - Amerykanie w Płocku ograli nas w meczu towarzyskim, powiedziałem mu: „Czekałeś na zwycięski rewanż z Polakami i go masz”. „Nie, rewanż może być tylko w meczu o punkty” – odpowiedział. W przypadku „mitu założycielskiego” – jak pan powiedział – jest identycznie. Może być tylko spotkanie o punkty, o stawkę. Tylko takie gry ważą na przyszłości drużyny, choć oczywiście wagi spotkania z Ukrainą dla selekcji, dla przetestowania pewnych rozwiązań, nie umniejszam.
- Zacząłem od meczu w Kijowie sprzed niemal ćwierć wieku, bo tam wtedy eksplodował talent Emmanuela Olisadebe. Widzi pan dziś w polskiej kadrze kogoś, kto także mógłby okazać się „czarnym koniem” polskiej kadry na EURO?
- I znów muszę powiedzieć, że mamy nieco inną sytuację, niż wtedy. W kadrze nie brak nam zawodników ukształtowanych i zahartowanych w bojach na arenie międzynarodowej; nie brak wielkich gwiazd światowego futbolu. Zwłaszcza w ataku, gdzie jest Robert Lewandowski - bo wierzę, że go zobaczymy na tym turnieju - i wiemy, jak wiele zależy od jego dyspozycji. A myśmy w ataku wówczas grali bez gwiazd. Mieliśmy kilku napastników, którzy spełniali swoją rolę, ale nie byli tak wielkimi piłkarzami, jakimi są „Lewy” czy Milik i inni, grający w znakomitych klubach.
Tak widzą Roberta Lewandowskiego w Ukrainie. Wskazówka dla polskich fanów, z tym trzeba się pogodzić [ROZMOWA SE]
- Myślałem nie tylko o roli Olisadebe jako snajpera, ale również pewnego „zarzewia” dobrej gry całej drużyny. Potrzebny nam dziś drugi „Oli” z takim właśnie zadaniem?
- Ja bym już nie poszukiwał nikogo takiego. Michał Probierz już sobie ukształtował swój zespół, który wystąpił w podobnym składzie w paru ostatnich meczach. I to mnie bardzo cieszy, bo siłą polskiej reprezentacji nigdy nie był – i nie powinien być - wyłącznie jeden zawodnik. Za moich czasów największym atutem nie był Olisadebe, ale zespołowość. I teraz też siłą polskiej kadry powinien być „team spirit”. Wiara w ostateczny sukces ma wiązać tych zawodników. Ja te elementy widziałem w meczu barażowym w Cardiff.
- Czyli nie szukajmy na siłę nowych liderów – na przykład Kubę Piotrowskiego – w obliczu zmiany pokoleniowej?
- Nie, bo my w każdej formacji już mamy wielkie nazwiska. A siłą ma być umiejętność zaufania sobie nawzajem, stworzenia wspólnoty na boisku.
- W pańskiej kadrze to zaufanie było, i była stabilność, zwłaszcza w defensywie.
- To prawda. Miałem czwórkę bardzo równych środkowych obrońców: Jacka Zielińskiego, Jacka Bąka, Tomka Wałdocha i Tomka Hajtę. Na bokach – Michała Żewłakowa i Tomka Kłosa; mógł też tam zagrać Marek Koźmiński. Tak, linia obrony była mocna i stabilna.
- No właśnie. A dziś zaś to formacja, o której stabilność - mimo Kiwiora w Arsenalu, Bednarka w Southampton, mimo paru chłopaków z Serie A - powinniśmy się obawiać?
- W Cardiff, w trudnym meczu, zagraliśmy „na zero” z tyłu. Trzeba się z tego cieszyć i mieć nadzieję, że ten zespół ludzki będzie wiedział, jak z sobą współpracować. Bo skuteczna obrony nie sprowadza się tylko do mocnych nazwisk. To przede wszystkim umiejętność współpracy trójki, czwórki czy piątki ludzi z sobą: wzajemna asekuracja, wsparcie, odpowiednie ustawienie się do krycia, umiejętność wyprzedzenia. Te elementy - których nie było dawniej - widziałem w kilku ostatnich meczach naszego zespołu, i to nieźle wykonywane.
- Przywołał pan słowo „zespołowość” jako nasz potencjalny największy atut. Ale o jednego człowieka w tej kadrze nie sposób nie zapytać. Kibice doczekają się wreszcie wielkiego turnieju Piotra Zielińskiego, na miarę jego talentu?
- Pan mówi o wielkich oczekiwaniach wszystkich w stosunku do Piotra, A może on po prostu nie gra w taki sposób, który – wedle wyobrażeń kibiców – powinien przynieść najwięcej korzyści, i którego wszyscy od niego oczekują? Zieliński daje reprezentacji tyle, ile może. Jest w niej jednym z najlepszych graczy, ale nie jest dominatorem. I nie oczekujmy, że nagle się nim stanie. Będzie grał dobrze, solidnie; ale będzie mieć też słabsze mecze. Podchodźmy do tego spokojnie i patrzmy na to, w jakiej formie przyjechał na to zgrupowanie i jak Michał Probierz będzie z niego korzystał na EURO.
- Kiedy wylosowano nam grupę eliminacyjną do EURO, 38 milionów polskich kibiców machnęło ręką i powiedziało: „Już awansowaliśmy”. Kiedy w finałach trafiliśmy na Austrię, Holandię i Francję, te 38 milionów kibiców westchnęło: „Nie ma szans”. A może jednak nasza ułańska fantazja nas poniesie?
- „Polskie DNA” ma to do siebie , że jak coś przyjeżdża z Zachodu, to traktujemy to jako lepsze niż nasze; również w futbolu. A tak nie jest. Ja podchodzę bardzo spokojnie do tej grupy. Jest w niej wiele do zdobycia, ale nikt nie oczekuje od naszej reprezentacji niczego wyjątkowego. A właśnie w takich momentach polska reprezentacja potrafi się skonsolidować. Młodzi kibice tego nie pamiętają, że kiedy Kazimierz Górski z drużyną wyjeżdżał na mistrzostwa świata w 1974, wszyscy też machali ręką: „Argentyna? Włochy? Nie ma po co jechać”. A te drużyny zostały za nami i nagle wszystkim rodakom otworzyły się oczy: „Polak potrafi i na boisku!”.
Włodzimierz Lubański o reprezentacji Polski na EURO. Legenda o przełamaniu i przydatności duetu [ROZMOWA SE]
- Trudno jednak – w obliczu porażek z Mołdawią czy Albanią - być optymistą przed starciem z Holandią, Francją czy nawet Austrią...
- Futbol jest grą nieobliczalną. Nie wiadomo w jakiej formie będą Holendrzy, Francuzi też mają swoje problemy. Ale najważniejszy jest nasz zespół. Jeśli będziemy dobrze przygotowani, skonsolidowani, jeśli stworzy się z wybrańców trenera Probierza team, to jestem przekonany, że możemy grać jak równy z równym w każdym meczu grupowym.