Pan Kazimierz był piłkarzem, grał w Tarnovii. - Ledwie Bartuś odrósł od ziemi, to zabierałem go i starszego o trzy lata Mateusza ze sobą na treningi. Ja ćwiczyłem, a chłopcy bawili się piłką za bramką. Do niczego ich nie namawiałem, nie naciskałem, żeby poszli w moje ślady. Kiedy na zajęcia w trampkarzach Tarnovii zaczął dojeżdżać starszy syn, Bartek uprosił nas, żebyśmy i jemu pozwolili ćwiczyć - opowiada pan Kazimierz.
- Trenował z Mateuszem i chłopakami trzy lata starszymi od siebie. Nogi miał chude jak przecinki, starsi go przepchali. Ale był najlepszy jeśli chodzi o szybkość, gibkość, koordynację ruchową. Z tym się urodził. Poza boiskiem cichy, na placu nie pękał, zawsze chciał wygrywać. Po porażkach płakał, był bardzo ambitny - wspomina jego ówczesny trener Krzysztof Świerzb (57 l.).
Z Tarnovii Bartek trafił do Hutnika Kraków, ale nie podobało mu się i po roku wrócił do Tarnowa. W 2012 roku był krótko w juniorach Legii Warszawa, grał w turnieju Michalovice Cup na Słowacji. - Strzelił wtedy bramkę Juventusowi. Namawiałem go, żeby został w Warszawie. Ale nie chciał. Uparł się, aby go przenieść do Cracovii. Pewnie przypadły mu do gustu barwy "Pasów", niemal identyczne jak Tarnovii - żartuje pan Kazimierz, na co dzień kibic właśnie Cracovii i Termaliki Nieciecza.
W dzieciństwie był fanem Ronaldinho, Brazylijczyka czarującego w Barcelonie. Po treningach lubił odpoczywać, oglądając serial "Miodowe lata". - Nic się nie zmienił. No, może poza tym, że teraz rzadziej przyjeżdża do domu, bo nie ma czasu. Wciąż uwielbia. "pychotkę". - To ciasto z masą budyniową i orzechami, specjał żony - wyjawia "Super Expressowi" tata piłkarza. - Całe życie powtarzałem Bartkowi, że najważniejsze jest zdrowie, honor i radość z gry w piłkę. Całą rodziną wstrząsnęła śmierć młodego żużlowca Kristiana Rempały. Wszyscy kibicujemy Unii Tarnów. Powodzenie, sława, to nie ma znaczenia. Liczy się serce, wiara w Pana Boga i człowiek. Najważniejsze, że syn o tym wie - kończy Kazimierz Kapustka.