„Super Express”: - Pana prezesura to będą rządy twardej ręki i dyktatura, czy demokracja?
Marek Koźmiński: - Rządy dialogu, demokracji, ale twarda ręka też będzie. To jest decyzja przemyślana, która długo się we mnie rodziła. Osiem lat pracy w PZPN było dla mnie doskonałym poligonem szkoleniowym. W pewnym momencie przyszedł czas na poważne decyzje. Będę ubiegał się o fotel prezesa PZPN.
- Funkcja prezesa PZPN to jeszcze mniej czasu prywatnego. Żona nie jest zła, że pan kandyduje?
- Nie była zła (śmiech). Żona to rozumie i znosi. Ta decyzja była przedyskutowana w domu i nie ma najmniejszego problemu. Wiem, że trzeba będzie trochę więcej prywatnego czasu poświęcić dla polskiej piłki. Tę kwestię też przemyślałem.
- Jak zamierza pan pogodzić czuwanie nad swoimi biznesami z pracą w PZPN?
- Z funkcji zarządczej przechodzę do nadzorczej, więc nie ma z tym kłopotu. Do wakacji ten proces się już zakończy. Czas poświęcany na biznesy będzie absolutnie marginalny i nie będzie miał wpływu na to, co ma się wydarzyć w październiku.
- Konsultował się pan ze swoim tatą, byłym wieloletnim działaczem PZPN?
- Rozmawiam z ojcem ze względu na to, że jest osobą, która się na piłce zna i zjadła na niej zęby. Natomiast z racji tego, że mam już skończone 18 lat, to ta dyskusja jest prosta i fajna (śmiech). A czy konsultowałem? Jeśli konsultacją nazwiemy rozmowę i słowa: „Słuchaj, tato, kandyduję”, to tak. Natomiast muszę powiedzieć, że jego cenne uwagi i spostrzeżenia przyjąłem do wiadomości. Ale, uprzedzając pytanie, nie przewiduję żadnej funkcji dla niego. Tato, zostań w domu, kibicuj, przychodź na mecze.
- Nie obawia się pan krytyki i sugestii, że prezes Boniek odszedł, ale i tak zarządza z tylnego fotela?
- Po pierwsze ja jestem dumny, że jestem 8 lat w PZPN zarządzanym przez prezesa Bońka. A po drugie, jeśli ktoś tak mówi, to nie zna Marka Koźmińskiego. Nie jestem osobą, którą łatwo kierować. Jest to wręcz niemożliwe. Oczywiście, chciałbym, żeby prezes z nami pozostał i pracował, do przedyskutowania jest kwestia w jakiej formie. Uważam, że polska piłka potrzebuje Zbigniewa Bońka i mam nadzieję, że da się przekonać.
- Jaki jest największy problem polskiej piłki i jak go chce pan rozwiązać?
- Jest ich dużo. Moim zdaniem głównym jest pozycja polskiej piłki na arenie międzynarodowej. Nie chcę pokazywać palcem i mówić jacy to jesteście słabi. My wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni i trzeba o tym dyskutować.
- Z perspektywy kibica, bijącym po oczach problemem jest zbyt mała liczba polskich zawodników w klubach. Bywają mecze, w których w pierwszych jedenastkach obu drużyn jest w sumie czterech-pięciu Polaków.
- Podjęliśmy decyzję, że uwalniamy rynek dla zawodników spoza Unii Europejskiej, są traktowani tak samo jak Polacy. W zamian wprowadziliśmy przepis o młodzieżowcu i to się sprawdza. Trudno o tym dyskutować, bo piłka to wolny rynek, a on się kształtuje podażą i popytem. Marzy mi się, żeby więcej Polaków grało w naszych drużynach, będziemy myśleć, żeby ten problem częściowo rozwiązać, bo całościowo się nie da. Popatrzmy na to, co się dzieje w Europie. Kiedyś Inter Mediolan zdobył Ligę Mistrzów nie mając w składzie żadnego Włocha. Takie są trendy, musimy z tym żyć.
- Co pan sądzi o planowanej reformie Ekstraklasy?
- Jestem za 18 zespołami w Ekstraklasie, bo system, który dziś funkcjonuje, się nie sprawdził. Miało być tak, że każdy mecz jest o wszystko i tak było. Ale nie było ciągłości, przewidywalności, a poziom ligi spadł. 18 zespołowa liga dla tak dużego kraju jest najlepsza. Mamy stadiony, jest wiele białych plam na mapie. Jest wiele za, a chciałbym usłyszeć co jest przeciw. Dowiem się dziś podczas spotkania z szefami klubów Ekstraklasy.