„Super Express”: - Co pan myśli o zamieszaniu wokół Fernando Santosa? Bezczelna prowokacja dziennikarska czy… jednak selekcjoner powie nam „pa pa”?
Michał Listkiewicz: - Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Trener reprezentacji – i to nie byle jakiego kraju, jeśli chodzi potencjał, pozycję i historię – odchodząc w ten sposób ze stanowiska, byłby skończony w środowisku. Nie tylko tym. Moja rodzina wywodzi się ze środowiska aktorskiego, w którym niewyobrażalne było porzucenie przez autora jednego teatru na rzecz innego bez porozumienia się, bez eleganckiego załatwienia sprawy. Ale dzisiaj – niestety… - mamy inne czasy. Pieniądz rządzi światem – również futbolowym, i wielu niczego sobie nie robi z przyjętych przez siebie zobowiązań. Przykładem – pan Sousa, który w sposób niedopuszczalny porzucił pracę z biało-czerwonymi i żadne konsekwencje z tego tytułu go nie spotkały.
- Poza koniecznością zapłacenia odszkodowania dla PZPN.
- No tak. Ale tak zachowujący się trener powinien być „na cenzurowanym” w środowisku. A jego nie spotkał żaden ostracyzm. Niestety, solidarność zawodowa i przyzwoitość to najwyraźniej pojęcia już zapomniane. Nie tylko w tym gronie zawodowym. Sprawa Santosa? Poczekajmy, na razie to wyłącznie dziennikarskie doniesienie, z Arabii Saudyjskiej
- W każdej plotce ponoć jest ziarno prawdy...
- Gdyby coś takiego się stało, już po raz drugi – po Sousie – poszedłby w świat sygnał, że PZPN można traktować na zasadzie miejsca przechodniego: „Wpadnę na chwilę, a potem w dowolnym momencie pójdę dalej…”. Ale – powtarzam – poczekajmy. Na ten moment nie bardzo chce mi się wierzyć w ten scenariusz. Nie sądzę, żeby sprawa wyszła od Fernando Santosa. Sprawia wrażenie człowieka bardzo poważnego i racjonalnego, nie tylko z racji swego dorobku, sukcesów i wyników. To nie jest Sa Pinto czy Sousa – jego rodacy, którzy w moich oczach są ludźmi niepoważnymi. Santos wygląda na ich przeciwieństwo: na człowieka szanującego wartości i słowo. Ale… nikt nie siedzi w głowie drugiej osoby.
- Może po prostu skusiły go wielkie petrodolary?
- Nie sądzę, żeby Santos musiał iść gdziekolwiek dla pieniędzy. To człowiek – że tak powiem – w moim wieku, więc już chyba tych potrzeb finansowych nie ma aż tak wielkich, by ryzykować dobre imię. Poza tym – po pierwsze – w życiu zarobił już niemało, po drugie – prowadzi dodatkowy biznes, mając, jak słyszałem, udziały w sieci sklepów. Stabilizację finansową dla siebie i potomków ma więc zapewnioną. Ale…
- Ale?
- W jego wieku, na dodatek ze znakomitym CV, być może to ostatni moment na „decyzję życia”. Więc nie zdziwiłbym się, gdyby – przy naprawdę intratnej ofercie – zaczął mieć rozterki. Szymon Marciniak też miał propozycje z Arabii Saudyjskiej, ale to młody jeszcze człowiek i przed nim wiele lat sukcesów na boiskach całego świata. Dla Santosa praca z biało-czerwonymi – ale też ewentualne przenosiny za wielkie pieniądze na Bliski Wschód – to pewnie ostatnie wielkie wyzwanie w karierze trenerskiej. Staram się postawić w jego sytuacji…
- A gdyby miał pan postawić się w sytuacji Cezarego Kuleszy – zresztą przecież pełnił pan rolę prezesa PZPN przez lata – to co by pan zrobił? Upierał się przy dotrzymaniu umowy przez Santosa?
- Ja miałem taką sytuację ze Zbigniewem Bońkiem, który w sposób nagły odszedł z reprezentacji. Mogłem iść na boje formalno-prawne, ale – po pierwsze – byliśmy i jesteśmy ze Zbyszkiem dobrymi kolegami. Po drugie – co bym tym zyskał? Miałbym uwiązać człowieka na siłę? Zna pan to powiedzenie: „z niewolnika nie ma pracownika”? Może ze strony Saudyjczyków – bo przecież nie Santosa - ta plotka to na razie próba wybadania sytuacji? Sprawdzenia, jak zareaguje federacja? Arabia Saudyjska próbuje skupować obecnie wszystko, co najlepsze w piłce: zawodników, trenerów, sędziów – vide wspomniany przykład Marciniaka. Santos byłby dla nich bardzo dobrym wyborem, bo z pewnością kojarzy się z człowiekiem sukcesu.
- Jak rozumiem, dopuszcza pan ewentualny rozwód za zgodą PZPN. Tylko jak to – półtora roku po sprawie Sousy – wpłynie na odbiór naszego związku na arenie międzynarodowej? Na jego – i tak już mocno nadszarpnięty – wizerunek?
- Myślę, że będzie wodą na młyn dla ludzi, którzy twierdzą, że trenerem reprezentacji Polski powinien być Polak. Ja aż tak ortodoksyjny nie jestem, choć zaskoczony byłem przy zatrudnianiu Sousy, który w żaden sposób nie okazał się lepszym selekcjonerem niż Brzęczek, a zwolniono go w sposób zupełnie nieuzasadniony. A wizerunek? Czy dla jego zachowania lepszy będzie u steru kadry „niewolnik”, pracujący bez entuzjazmu i chęci, sfrustrowany? Nie wiem…
- Sam pan jednak powiedział, że przyklei się do PZPN-u łatka „miejsca przechodniego”…
- Dlatego mam nadzieję, że informacja o Santosie okaże się saudyjskim fake newsem, a on sam dokończy robotę w Polsce. Na razie nie idzie mu ona najlepiej, ale wciąż jeszcze wszystko jest do wygrania. Natomiast jeśli odejdzie w tym momencie, to on – a nie PZPN – będzie kojarzony z porażką. Tak jak ucieczka Sousy poszła na konto Sousy, nikt nie zarzucił związkowi zawalenia sprawy, tak samo będzie i w tej sprawie: to Santos zwinie manatki. Gdyby jeszcze po prostu odchodził na emeryturę, wracał do Portugalii, mógłby używać argumentów: „Słabi piłkarze, słaby związek, nie ma atmosfery” itp. Ale on nie ma prawa narzekać na warunki pracy, więc odejście w tym momencie – do Arabii Saudyjskiej – będzie jego wizerunkową przegraną.
- Tak naprawdę trudno uwierzyć, że Santos mógłby się tak zachować, prawda?
- No cóż… Wtedy okazałoby się, że piosenki Kabaretu Starszych Panów wciąż są aktualne. Pamięta pan? „Portugalczyku jak nóż bezlitosny, naciąłeś dziewcząt jak róż w kraju sosny”. Trzeba by tylko słowo „dziewcząt” zastąpić słowem „kibiców”...