„Super Express”: - Zagrał pan 47 meczów w narodowej reprezentacji, strzelił pan w nich 19 goli. Ale kibice pamiętają pewnie przede wszystkim dwa: z Belgią w 2007 i ten sprzed niemal dokładnie 18, z Portugalią. Pan też tak ma?
Euzebiusz Smolarek: - Owszem (śmiech). I nawet nie chodzi o te moje dwa gole – bo napastnik jest po to, by je strzelać, ale o tę niesamowitą superatmosferę na Stadionie Śląskim i to wspólne świętowanie z kibicami. Wiedzieliśmy, że wśród tych 40 tysięcy na trybunach – i milionów przed telewizorami - niewielu było takich, którzy w nas wierzyli. Więc właśnie to, że mogliśmy im dać niespodziewaną radość powoduje, iż do dziś pamiętam chyba każdą minutę tego meczu.
- Wcześniej niewiele wskazywało na to, że możecie taką sensację sprawić…
- Ciut pewności siebie dodało nam zwycięstwo z Kazachstanem. Może nieefektowne, ale tam właśnie poczuliśmy, że potrafimy w najtrudniejszych momentach być razem; pracować jeden za drugiego.
- Pamięta pan ostatnie słowa Leo Benhakera na odprawie przed meczem z Portugalią?
- To było coś w stylu: „Powodzenia, panowie. I pamiętajcie: to jest tylko Portugalia, a my jesteśmy aż Polska”!
- No i Polska dała radę. Jakim cudem?
- Żadnym cudem. Dobrą grą, walecznością. Najważniejsza była walka w środku boiska. Chodziło o to, by nie dać Portugalczykom rozgrywać piłki w tej części murawy. I dobrze to robiliśmy. Proszę spojrzeć na telewizyjne powtórki: mieliśmy wiele odbiorów w środku pola i – co najważniejsze – następowało po nich najczęściej zagranie do przodu, a nie do tyłu. Nie baliśmy się tego!
- I dlatego dostawał pan na szpicy tak wiele piłek! Pierwszy gol padł po dobitce; drugi po uderzeniu w samo okienko. Ale nim pan ruszył z piłką, spojrzał pan najpierw na sędziego bocznego. Czemu?
- Nie było jeszcze VAR-u w tych czasach, więc sprawdziłem, czy nie dźwiga chorągiewki. Po co mam iść, jak będzie spalony? Ale nie było, więc poszedłem dalej i zrobiłem swoje.
- Jak to łatwo brzmi: „zrobiłem swoje”. A to był majstersztyk. Strzał „stadiony świata”. Wiedział pan, że właśnie tam trzeba przymierzyć, czy były inne myśli w głowie?
- Czasu na myślenie nie było prawie wcale. Wiedziałem, że to nie może być płaski strzał: wcześniej Ricardo już takie łapał, a poza tym uderzenie po ziemi zawsze jest nieco słabsze.
- Cristiano Ronaldo wtedy miał 21 lat…
- … i nie przypuszczałbym – bo o to pewnie pan chce zapytać - że 18 lat później wciąż będzie gwiazdą reprezentacji Portugalii (śmiech)!
- Różnica między piłką portugalską a polską jest dziś podobna, jak dwie dekady temu?
- Myślę, że tak. Nas wtedy mobilizował dodatkowo fakt, że po wcześniejszych wynikach tylko zwycięstwo pozwalało nam jeszcze marzyć o awansie do finałów EURO. Ale chłopaki dziś mają podobną motywację: znów muszą pokonać mocnego rywala, by mieć szanse na pozostanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów. Więc powiem krótko: teraz też możemy wygrać!
- Byle nie dać rywalom grać piłką?
- Nie mówię, że my nią musimy grać cały czas, że musimy zdominować Portugalczyków. Ale na pewno musimy fizycznie mocno pracować przez całe 90 minut. I być drużyną – jak my wtedy.
- No to jaki wynik pan typuje?
- Wygramy 1:0.
- Kto będzie nowym Ebim Smolarkiem i da nam to zwycięstwo?
- Kiedy grałem w piłkę, nigdy się do nikogo z wcześniejszych lat i epok nie porównywałem. Każdy powinien sam pisać swoją własną historię. Wierzę, że któryś z chłopaków napisze ją właśnie dziś.
- Widzi pan rękę obecnego selekcjonera w grze reprezentacji?
- Może gramy ciut bardziej ofensywnie, ciut odważniej niż za poprzednich trenerów. Jest mały postęp. Mam nadzieję, że w sobotę i we wtorek zrobimy kolejne małe kroczki w tym rozwoju. I że kibice zobaczą dwa naprawdę fajne mecze.
- A trener Probierz – jak Leo 18 lat temu - też mógłby dziś powiedzieć drużynie: „To tylko Portugalia”?
- Myślę, że nie. Ale nie dlatego, że nas w tej chwili na wygraną nie stać. Po prostu to był styl Leo Beenhakkera; niepowtarzalny i niepodrabialny. Trener Probierz na pewno na własne sposoby, by docierać do chłopaków.