Bardzo długo jednak w tym sezonie właśnie Helik był najrówniej i najczęściej grającym polskim obrońcą. W Championship League (zaplecze angielskiej ekstraklasy) zaliczał mecze od deski do deski, na dodatek strzelając sporo goli: do teraz, mimo ostatnich absencji, jest najskuteczniejszym graczem swej drużyny. A że niegdyś przez cztery sezony był w Cracovii podopiecznym obecnego selekcjonera, który doskonale zna jego możliwości, reprezentacyjna nominacja dla gracza Hudddersfield nie musi być wcale pomysłem z kategorii science-fiction. Tym bardziej, że sam Michał Helik – co zdradza „Super Expressowi” – nigdy marzeń o powrocie do kadry nie porzucił.
„Super Express”: - Już ponad 3,5 roku kopie pan piłkę na boiskach zaplecza angielskiej ekstraklasy. I jest pan – patrząc na statystyki – pewniakiem; wcześniej w Barnsley, teraz w Huddersfield. „Zaprzyjaźnił się” pan z Championship League?
Michał Helik:- Wyjeżdżałem z ekstraklasy wierząc w siebie i w to, że uda mi się grać regularnie. Marzeniem każdego piłkarza przybywającego do Anglii jest oczywiście gra w Premier League, ale Championship to też bardzo fajna i mocna liga. Jest w niej wiele mocnych zespołów, balansujących na krawędzi obu najwyższych klas rozgrywkowych. Słowem - fajny poligon do tego, by stawać się coraz lepszym zawodnikiem. Mnie już leci czwarty sezon na Wyspach, wciąż się rozwijam i buduję swoją pozycję
- Niedawno, przy okazji zgrupowania kadry, Jan Bednarek grający w Championship w barwach Southampton, mówił o wielkiej fizyczności tej ligi. Potwierdza pan?
- Owszem. Miałem szczęście, że przed wyjazdem pracowałem przez długi czas z trenerem Probierzem, który zawsze bardzo dbał o fizyczną stronę przygotowania zawodników. To było ważne, że wyjechałem gotowy fizycznie do tutejszych wyzwań; że nie odstawałem od chłopaków. Kwestią było jedynie wskoczenie w rytm meczowy, bo przecież tutaj spotkań w sezonie jest zdecydowanie więcej, a hasło „gra co trzy dni” nie jest pustym słowem; czasem robi się z tego prawdziwe „wariactwo”. Ale w końcu o to w tym wszystkim chodzi, by grać jak najczęściej, na fajnych obiektach i przy pełnych trybunach. Więc mnie każdy kolejny mecz cieszy.
- Rozumiem, że – niezależnie od obecnej pozycji Huddersfield w tabeli Championship – pan przez te 3,5 roku spędzone w Anglii marzeń o Premier League nie porzucił?
- Oczywiście. Nie wiem, czy mi się uda w niej zagrać, ale Premier League pozostaje dla mnie nie tyle marzeniem, co celem. Staram się codziennie dokładać cegiełkę do tego, by się do tej elity przybliżyć; choć oczywiście w tym momencie wszyscy w klubie skupiamy się głównie na tym, by zachować Championship dla Huddersfield.
- Wraca pan ze swojego meczu, siada przed telewizorem, włącza Premier League i myśli pan: „Pasowałbym do tego towarzystwa”?
- Widzę na boiskach Premier League kilku chłopaków, z którymi grałem w Barnsley, wciąż mam z nimi kontakt. Carlton Morris, Cauley Woodrow, Mads Andersen przeszli potem do Luton, awansowali do ekstraklasy i nie tylko od reszty stawki nie odstają, ale wręcz pokazują się z bardzo dobrej strony. Championship nie jest tak odległa od Premier League, jak mogłoby się komuś wydawać. Ja wiem, styczniowe zderzenie z Manchesterem City w Pucharze Anglii było dla nas bolesne, przegraliśmy 0:5, ale przecież graliśmy przeciwko absolutnie topowej drużynie globu. Erlinga Haalanda akurat z powodu urazu nie było, ale „na mnie” grał aktualny mistrz świata, Julian Alvarez. Fajnie móc się sprawdzić na takim poziomie.
- Przywołał pan wcześniej Michała Probierza, z którym pracował pan cztery lata w Cracovii. Michał Helik był wtedy „człowiekiem selekcjonera”?
- Trudno mi powiedzieć, jak wielkie było jego zaufanie do mnie. Faktem jest, że akurat u niego zagrałem najwięcej spotkań w swojej karierze, patrząc pod kątem konkretnych trenerów.
- Kiedy we wrześniu został selekcjonerem, pojawiła się gdzieś z tyłu głowy myśl: „A może ta moja reprezentacyjna przygoda, dotąd ograniczona tylko do kadencji Paulo Sousy, będzie reaktywowana”?
- Prawdę mówiąc ta myśl, ta iskra nadziei nigdy nie wygasła. Wciąż wierzę, że dobre występy w klubie – zwłaszcza przy ewentualnej poprawie wyników drużyny i jej pozycji w tabeli – przyciągną uwagę selekcjonera. Marzeń o orzełku nie porzuciłem; wierzę, że ten rozdział w karierze jeszcze nie jest zamknięty. Robię, co mogę, by do reprezentacji wrócić.
- Lada chwila poznamy listę powołanych na marcowe baraże. Z niecierpliwością czeka pan na nią?
- Powiem tak: nigdy z wyprzedzeniem nie bukowałem wakacji ani żadnych urlopów na przerwy reprezentacyjne w rozgrywkach ligowych. I nie zrobię tego teraz (śmiech). W przeszłości czasem dostawałem od pracowników klubu informację, że jestem w tej szerokiej grupie wskazanych przez selekcjonera zawodników, którą trzeba ogłosić nieco wcześniej. Napięcie przy ostatecznych powołaniach było więc ciut większe. Teraz też będę sprawdzać nominacje, licząc – jak zawsze - na taką formę docenienie mojej codziennej pracy.
- Huddersfield grywa najczęściej ustawieniem z trójką stoperów, w reprezentacji ten system się w ubiegłym roku zmieniał. To byłby kłopot?
- W tym sezonie po zmianie trenera, w klubie rzeczywiście gramy ustawieniem z trzema stoperami. Ale zdarzało nam się we wcześniejszych spotkaniach płynnie przechodzić w grę czwórką obrońców. Generalnie myślę, że w dzisiejszej piłce różnice między tymi systemami nie są znaczące; zawodnicy wiedzą, co mają robić, nawet jeśli – w zależności od rywala czy wyniku – trzeba zmienić ustawienie w trakcie meczu.
- Zakładając, że w Estonią sobie poradzimy, wolałby pan Walię czy Finlandię w finale baraży?
- Chciałbym trafić na Walię. Mam w szatni paru Walijczyków, jeden z nich [Sorba Thomas – dop. aut.] jeździ na reprezentację, balansuje na granicy powołań. Miałaby wówczas ta rywalizacja dodatkowy smaczek.
- I na koniec przekorne pytanie: jeszcze całkiem niedawno, przed kontuzją, miał pan na koncie w tym sezonie ligowym tyle samo goli, co Robert Lewandowski. To wyzwanie dla „Lewego”?
- Widziałem takie zestawienia… Cieszę się, że udaje mi się pomagać mojej drużynie nie tylko w defensywie, ale również i strzelając gole. Ale nigdy nie śmiałbym porównywać się z Robertem, takie porównania zupełnie nie mają sensu.