"Super Express": - Jak pani się czuje w roli światowej liderki?
Kamila Lićwinko: - Bardzo dobrze, pobiłam rekord życiowy, ale mam nadzieję, że nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Staram się jednak nie myśleć o tym, że jestem najlepsza na świecie. Trzeba mieć respekt dla każdej konkurentki.
- Jak pani doszła do tego, że skacze pani dwa metry jak na zawołanie?
- Stało się to możliwe dzięki ciężkim treningom i temu, że zdrowie mi nie przeszkadzało. Lewa noga, ta odbijająca, nie dokucza mi po urazie w stawie skokowym, który przydarzył się latem. Udało się go wyleczyć samymi zabiegami i ćwiczeniami stabilizującymi.
Niesamowite! Ma 72 lata i podnosi 200 kg! [WIDEO]
- Nie żal czasu, który uciekł przez tę i inne kontuzje?
- Nie mam poczucia straconego czasu, nie jest za późno na sukcesy i rekordy. A poza tym nic nie dzieje się bez celu, wszystko jest po coś. Gdyby nie kontuzje, nie podjęłabym trzy lata temu współpracy z trenerem Michałem Lićwinką, od półtora roku moim mężem. To była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Gdyby nie to, już bym nie trenowała lub kręciłabym się wokół wysokości 195 cm.
- A jak wspomina pani najtrudniejszy okres, gdy przez kontuzję musiała pani pracować w drogerii?
- To też nie był czas stracony, ponad pół roku czegoś fajnego i innego. Bo wcześniej zajmowałam się tylko treningiem. Mam wspaniałe przyjaciółki z tamtego czasu, na których zawsze mogę polegać. No i wyostrzył mi się węch. Częściej rozpoznaję zapachy wokół mnie.
- Sprzeciwiła się pani trenerowi choć raz w ciągu tych trzech lat?
- Nie. Zaufałam Michałowi i nigdy nie żałowałam. Co najwyżej ewentualnie z nim podyskutuję, zgodnie z kobiecą naturą. Ale realizuję całkowicie jego plan treningowy.
KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail