"Super Express": - Czy to był najlepszy sezon w pani karierze?
Maja Włoszczowska: - Trochę było tych udanych sezonów, trudno wskazać mi najlepszy. Na przykład w 2008 roku poza srebrem olimpijskim odniosłam też pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata. Ale rzeczywiście, 2010 chyba był najlepszy. Zdobyłam mistrzostwo świata, srebro ME i mistrzostwo Polski, wygrałam w Pucharze Świata.
Patrz też: Maja Włoszczowska została mistrzynią świata!
- Jakie cele na kolejne sezony?
- Zrobię wszystko, żeby na IO w Londynie tęczową koszulkę mistrzyni świata zamienić na złoty medal olimpijski. Mam do tego olbrzymią motywację. Zresztą, kiedy mi jej zabraknie, dam sobie spokój ze ściganiem. Kłopotu z następczyniami nie będzie, bo już teraz znakomicie spisują się Ola Dawidowicz, Paula Gorycka i Magda Sadłecka, ciągle zagraża mi Ania Szafraniec.
- Długo pamięta pani o upadkach na trasie?
- To dla mnie chleb powszedni, pamiętam o nich tylko tak długo, jak goją się rany. Zawsze daję z siebie wszystko na trasie, jak coś mi nie wyjdzie, mam potem ogromne wyrzuty sumienia. Czasem też wychodzi ze mnie leniuch, którego muszę jak najszybciej poskromić.
- Podobno myśli pani o karierze... dziennikarskiej?
- Na razie mam niewielkie doświadczenie, pomagałam w telewizyjnych sprawozdaniach z Tour de Pologne, napisałam kilka felietonów. Ale rzeczywiście, dziennikarstwo to jedna z opcji które biorę pod uwagę, kiedy już zakończę karierę.
- Ma pani w ogóle wolny czas?
- Rozpaczliwie mało. Jeśli znajdzie się wolna chwila, spędzam ją z rodziną albo dobrą książką, oglądam filmy. Gdybym miała więcej czasu, poświęciłabym go na podróże.