Przypadki, że bokser niemieckiego promotora (promotorem Wałujewa jest Wilfried Sauerland) traci tytuł w Niemczech, przy wyrównanej walce, mając inicjatywę, atakując, są rzadsze niż burze śnieżne na Saharze. A w takich właśnie okolicznościach Wałujew stracił pas czempiona WBA w wadze ciężkiej na rzecz Haye'a (zobacz zdjęcia!)
Zadziwiające było, że w narożniku Haye'a radość ze zwycięstwa zapanowała zanim ogłoszono werdykt, a wcześniej - chociaż rywalizacja była wyrównana, a ciosów mało, jak na lekarstwo - sekundant Anglika zachowywał olimpijski spokój, jakby był pewien, że wszystko idzie jak trzeba. A nie szło.
Przemek Saleta sugerował w telewizyjnym studio, że promotor Wałujewa postawił teraz na Haye'a, ma opcję na 2-3 następne walki Anglika i "odpuścił" (chwilowo) Rosjanina. Nie można tego wykluczyć. Wiadomo było bowiem, że zwycięzca tej walki musi się zmierzyć do maja przyszłego roku z Johnem Ruizem. Gdyby wygrał Wałujew, byłby wielki kłopot, bo Amerykanin już dwa razy spotykał się z "Bestią Ze Wschodu" i za każdym razem przegrywał po nudnej walce, niejednogłośnie na punkty.
Trzeciego pojedynku Wałujew-Ruiz nikt by nie kupił, trudno byłoby namówić jakąś bogatszą telewizję na wyłożenie pieniędzy na nieciekawe widowisko. A Haye, postać barwna, szokująca kibiców, to nowa jakość w światowym boksie w wadze ciężkiej. Nie będzie kłopotów z reklamą jego walk. W razie czego Anglik sam pomoże, będzie opowiadał, ze Ruiz ma łeb wielki jak amerykańskie Cadillaki palące po 30 litrów benzyny na 100 kilometrów i nie będzie kłopotów z trafieniem go. Albo że Ruiz jest tak stary i zniedołężniały, że bardziej się boi swej matki niż jego.
I interes będzie się kręcił. Może o to chodziło gdy sędziowie typowali zwycięzcę walki Wałujew-Haye.