„Super Express”: – Zgodzi się pan, że 2025 to jedyny rok w obecnym cyklu olimpijskim, w którym można było dokonać tak głębokich zmian w składzie?
Nikola Grbić: – Muszę na wstępie podkreślić, że wielu zawodników, których nie umieściłem na liście, jest nadal w „wyścigu” o Los Angeles. I oczywiście mogliby być z nami, niemniej to jest jedyny moment, może najlepszy, aby dać trochę odpoczynku szczególnie tym, którzy cały czas grają. Nie jest tak, że ci, których nie ma na liście, skończyli przygodę z kadrą. Na początku wahałem się, myślałem, że ponieważ to rok mistrzostw świata, więc chciałbym tam pojechać z najsilniejszą drużyną. Ale ostatecznie, kiedy porozmawiałem z chłopakami, zrozumiałem lepiej sytuację każdego z nich, a potem postanowiłem zrobić to, co zrobiłem.
– Pytałem o 2025 rok także dlatego, że znaczenie tegorocznych mistrzostw świata jest inne niż tych w 2027 roku lub mistrzostw Europy w 2026 roku, ponieważ to będą również kwalifikacje olimpijskie. Teraz jest więc czas na większe eksperymentowanie.
– Tak, to absolutnie prawda. To inna sytuacja i później miałbym mniejsze pole manewru. Więc taki był mój zamysł.
– Idea wysłania na urlop od kadry kilku podstawowych siatkarzy pojawiła się od razu, czy nabrała kształtu w ostatnich tygodniach?
– Najpierw zakładałem, by dać każdemu wystarczająco dużo odpoczynku na przygotowanie do mistrzostw świata, żeby zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby się do nich solidnie przyszykować. Ale potem porozmawiałem z chłopakami i zrozumiałem, że może to będzie najlepszy pomysł, żeby jednak zrobić to wszystko inaczej. Dlatego trochę zmieniłem podejście, które miałem od początku.
Mariusz Wlazły w pięknych słowach pożegnał kolegę z parkietu
– Czyli jak to ostatecznie było? To gracze zaproponowali: trenerze, może wzięlibyśmy sobie wolny sezon od kadry?
– Ta decyzja przyszła po rozmowach z poszczególnymi zawodnikami, kiedy zrozumiałem lepiej, z jakiego rodzaju problemami fizycznymi czy niekiedy osobistymi muszą sobie radzić. Natomiast jedno chcę powiedzieć z całą mocą: każdy na samym początku zadeklarował, że nie ma mowy o końcu przygody z reprezentacją. To były ich pierwsze słowa.
– Mateusz Bieniek i Marcin Janusz to gracze, którzy odpoczywają właśnie ze względu na przeciążenia i podatność na urazy. A co z zawodnikami takimi jak Bartosz Kurek czy Wilfredo Leon, którzy też przeszli swoje w kadrze, jeśli chodzi o problemy zdrowotne? Nie przydałoby im się wolne?
– Teoretycznie tak, ale kiedy rozmawiałem z chłopakami, to słyszałem na przykład od Fornala: „Trenerze, poproszę góra dwa tygodnie wolnego”. Albo od Śliwki: „Tylko zwalczę jet lag i jestem do dyspozycji”. Wilfredo natomiast powiedział mi, że musi tylko wykonać mały zabieg, który robi zawsze na końcu sezonu i będzie gotowy. Więc kim ja jestem, żeby powiedzieć im „nie”? (śmiech) Chcę i potrzebuję facetów, którzy są gotowi, są zmotywowani. Żeby było jasne, nie mówię, że Bieniu nie jest zmotywowany albo Janusz, albo ktokolwiek inny. Więc jeśli tak jest, zapraszam serdecznie, to wspaniale. Taka jest różnica między Kurkiem, Leonem i innymi chłopakami a tymi, których nie ma na liście.

i
– Zaraz po igrzyskach Kurek chyba nie był do końca pewien, czy nadal będzie grać w reprezentacji. Nic nie zadeklarował, ale pojawiały się rozmaite domysły. Czyli Bartek jest nadal gotowy do walki po 18 latach w kadrze?
– Był pierwszym, z którym rozmawiałem. I powiedział mi coś takiego: słuchaj, nie mówię, że chcę dotrzeć z kadrą tu czy tam, ale jestem tu i teraz, jeśli mnie potrzebujesz. I po prostu chcę grać, dopóki będziesz mnie potrzebować, będziesz mnie chcieć, a ja okażę się przydatny. Nie planowaliśmy niczego na dłuższą metę. Mówimy tylko o teraźniejszości. I jednym z powodów, dla których nie chciałem rozmawiać z chłopakami wcześniej, jest to, że zrozumiałem również, iż wszyscy potrzebowali czasu, by o tym więcej pomyśleć, wrócić do normy po igrzyskach olimpijskich. Ponieważ gdybym zapytał któregokolwiek z nich wtedy, czy chcieliby kontynuować grę w reprezentacji lub jak wygląda sytuacja bezpośrednio po Paryżu, jestem przekonany, że nie chcieliby tego zrobić. Doświadczenie z igrzyskami olimpijskimi było tak przytłaczające, że zrozumiałem, jak bardzo będą potrzebować czasu. Dlatego czekałem na Kurka, bo gdybym z nim rozmawiał w tamtym momencie, jestem więcej niż pewien, że odpowiedź byłaby negatywna.
– Czyli w rozmowie z Bartkiem na razie jeszcze nie padły słowa „Los Angeles”?
– Na pewno to marzenie każdego siatkarza, by pojechać na igrzyska olimpijskie, ale będziemy to robić krok po kroku i myślę, że to właściwe podejście. Nie zrobiłem tego także w zeszłym roku, nikomu tego nie obiecałem, że na pewno na nich będzie. Mówię wszystkim: chłopaki, musicie dać z siebie wszystko, musicie dobrze wypaść, musicie dobrze trenować, musicie być zdrowi. Wtedy dacie sobie szansę, żeby zagrać na igrzyskach. Wracając do Bartka, on podejmuje wyzwanie, zapewnia, że chce być z nami, trenować i zobaczymy, jak będzie wyglądał fizycznie, czy będzie zdrowy. Bierze pod uwagę, że może się pojawić ktoś młodszy, kto będzie w tym momencie lepszy od niego. To, co mi się podoba w relacjach z Kurkiem, to fakt że od samego początku mam z nim tego rodzaju szczere i bezpośrednie rozmowy. To, co powiedział, było więcej niż słuszne. Ponieważ nie wiem, co się stanie pod koniec tego sezonu, ani nie wiem, co się stanie za parę lat.
Bartosz Kurek najskuteczniejszym polskim atakującym PlusLigi
– Co roku przy powołaniach kibice najczęściej mówią o nazwiskach, których im brakuje na pańskiej liście. O których pominiętych słyszy pan teraz najczęściej?
– Oczywiście o dwójce Kwolek – Butryn. Wyjaśniałem to już nie raz. Staram się brać pod uwagę wszystkie elementy, wiek, stan zdrowia, jakość siatkarską, podejście, zachowanie. Poza tym mam teraz możliwość wypróbowania kilku nowych, młodych graczy. Bez względu na to, jaką listę stworzę, zawsze będą inne głosy i komentarze, zawsze znajdzie się ktoś, kto się z tym nie zgadza lub uważa, że powinienem zrobić coś inaczej. Rozumiem to, ale nie chcę poświęcać zbyt wiele czasu na mówienie o selekcji. To jest moja decyzja i moja odpowiedzialność. Na tegorocznej liście zobaczycie gracza, który ma 19 lat i zobaczycie debiutującego blisko 30-letniego libero Czunkiewicza, który kiedy dowiedział się o powołaniu, nie mógł uwierzyć. Każdy z graczy musi zrozumieć, że nie ma absolutnie nic osobistego w moim podejmowaniu decyzji. Nie ma kryterium, że kogoś lubię bądź nie, choć nie jestem też tutaj, by się z kimkolwiek zaprzyjaźniać. Jeśli nie zachowujesz się, nie ćwiczysz lub nie robisz rzeczy, które uważam za ważne, to nie będziesz z nami z tego właśnie powodu, a nie dlatego, że cię lubię lub nie lubię. Te rzeczy trzeba rozróżniać, bo ktoś mógłby pomyśleć, że mam coś przeciwko Butrynowi, Kwolkowi lub Aluronowi Zawiercie, co nie ma żadnego sensu.
Sebastian Świderski reaguje na sensacyjne powołania Nikoli Grbicia! Dosadny komentarz prezesa PZPS
– Największym wyzwaniem w tym roku będzie pozycja rozgrywającego, skoro wypadła podstawowa dwójka Janusz – Łomacz?
– Na pewno, ale trzeba podkreślić, że ich zastępcy nie pierwszy raz zagrają w reprezentacji. Każdy musi spróbować im pomóc, wiedząc, że ta sytuacja będzie dla nich trudna. I musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby pomóc im być najlepszymi, jakimi mogą być. To jest ciekawe, bo myślę, że jeśli wyjąć dwóch podstawowych rozgrywających z jakiejkolwiek reprezentacji, trudno byłoby jej pozostać mniej więcej na tym samym poziomie. Jesteśmy być może jedyną drużyną narodową, która ma tak wielu zawodników wysokiej klasy, że możemy pozwolić sobie na to. Nie uważam, by nasza jakość gry miała być przez to dużo niższa. Dla dotychczasowych zmienników to świetna okazja, żeby się pokazali i doskonalili. Bo bez względu na wiek, zawsze można się poprawić. Sam jestem tego najlepszym przykładem, bo pierwsze mistrzostwo Włoch zdobyłem mając 34 lata.