Zwycięstwo było potrzebne Biało-Czerwonym jak powietrze. Przede wszystkim odbudowało wiarę we własne siły, nadwątlone sześcioma porażkami z fazy grupowej.
Do ideału jednak droga nadal daleka. Gdyby oceniać spotkanie z mistrzami Europy po dwóch pierwszych setach, można by powiedzieć krótko: "tragedia". Bo Polakom nie wychodziło nic, a rozluźnieni Francuzi robili, co chcieli.
Sytuację odmieniły zmiany Antigi, w tym ta, na którą kibice czekali najbardziej. Po rehabilitacji kolana na parkiecie pojawił się znowu Mika. Nieszablonowy siatkarz przypomniał, jak można zaskakiwać rywali w ataku. To między innymi jego pewne akcje zapoczątkowały pogoń ze stanu 0:2 w setach i doprowadziły do wygranego tie-breaka.
- Siatkówka polega też na tym, że kiedy nie idzie, nie można się poddawać. Trzeba walczyć do końca, wierzyć. Gdybyśmy jedynie liczyli wszystkie porażki, cały czas chodzilibyśmy ze zwieszonymi głowami - mówił "Mikuś". - I ważne, by kolekcjonować zwycięstwa z najmocniejszymi przeciwnikami, żeby lepiej się czuć przed igrzyskami. Nie chcemy tam jechać jako drużyna, która przegrała ze wszystkimi.
Kibice drżeli ostatnio, czy Mice uda się doprowadzić kolano do dobrego stanu. Antiga nie wpuścił go jeszcze w pierwszym składzie na Francję, ale gdy fatalny początek zaliczył Rafał Buszek, nie było na co czekać. A przyjmujący Lotosu nie zawiódł. Zdobył 12 pkt, w ważnych momentach dokładając spokój i opanowanie.
- Czuję się coraz lepiej. Kolano mnie co prawda jeszcze trochę boli, ale jest bardzo dobrze - podsumował. - Zrobiliśmy pierwszy krok, umieliśmy wytrzymać trudy meczu z Francuzami, którzy albo kasują przeciwników 3:0, albo mają problemy na dłuższym dystansie. Mam nadzieję, że w meczu z Francją to było zaledwie pięć procent najwyższej dyspozycji. To by znaczyło, że na igrzyskach będziemy w wyśmienitej formie - kwituje Mika.