„Super Express”: – Miesiąc po igrzyskach olimpijskich srebrny medal smakuje lepiej niż tuż po finale w Paryżu?
Nikola Grbić: – Trochę lepiej. Ale to nie zmienia faktu, że pozostaje niedosyt, bo byliśmy tak blisko celu, zrealizowania wielkiego sportowego marzenia. I to bez względu na to, jakie po drodze napotkaliśmy w Paryżu problemy związane z kontuzjami. Jasne, że gdyby ktoś zaproponował nam przed igrzyskami udział w finale, wszyscy byśmy się pod tym od razu podpisali. Jednak gdy już tam jesteś, dotarłeś tak daleko i przegrywasz, to żałujesz, że byłeś o krok i nie udało się dokonać tego, po co się tam przyjechało.
– Kiedy myśli pan dzisiaj o igrzyskach za cztery lata, co głównie chodzi po głowie w kontekście Los Angeles 2028?
– Na razie tylko tyle, że w tym olimpijskim cyklu będziemy mieli do dyspozycji rok więcej niż ostatnio, gdy był on skrócony do trzech lat. To wydłuży przygotowania, da czas na optymalne ułożenie wszystkiego, konieczne zmiany lub korekty. Wierzę, że to wszystko pozwoli się właściwie nastawić i przede wszystkim być jeszcze lepszym zespołem niż jesteśmy dziś.
– Czy wiadomo, by ktoś rozpoczął starania w kierunku zastąpienia powszechnie krytykowanego przepisu olimpijskiego o dwunastu graczach i rezerwowym zamiast czternastu, jak we wszystkich imprezach siatkarskich? Jak ten proces musi przebiegać, kto powinien go zainicjować?
– Jedyny realny wpływ na to mogą mieć ludzie ze światowej federacji FIVB. To stamtąd powinien wyjść nacisk na Międzynarodowy Komitet Olimpijski, by zmienił zasady obowiązujące w turnieju na igrzyskach. Mam na to dużą nadzieję. Rozmawiałem z prezesem Świderskim, że to jest absolutna konieczność, że nie wolno z tym czekać ani chwili dłużej, czy wręcz do lata 2028, kiedy będą kolejne olimpijskie zmagania. Niebawem ma się odbyć kongres FIVB i sądzę, że to będzie jeden z punktów obrad. Trzeba już dziś pilnie zacząć wywierać presję w tej sprawie, jeśli za cztery lata mamy mieć nowe regulacje.
Najnowsze wieści o zdrowiu Bartosza Kurka. Został dłużej w szpitalu, Anna Kurek zdradziła szczegóły
– Jak bardzo mistrzostwa świata w 2025 roku z 32 zamiast 24 drużynami będą się różnić od tych, jakie znamy?
– Nie wydaje mi się, by powiększenie liczby zespołów cokolwiek zmieniało. System rozgrywek (trzy mecze grupowe i potem maksymalnie cztery w fazie pucharowej – red.) sprawia, że nie będą to intensywne zawody. Gdy sobie na przykład przypomnę MŚ w 1998 roku, to zagraliśmy tam 12 meczów w 17 dni. Tutaj będzie więc nieco więcej czasu między spotkaniami. Mamy więcej uczestników, a to znaczy, że pojawią się słabsze drużyny, dodane do rywalizacji z niskich pozycji rankingu światowego. Będziemy grać z kilkoma niżej notowanymi rywalami. Natomiast z grupy awansuje się od razu do 1/8 finału, tu nie ma zmiany w stosunku do poprzedniego mundialu.
Znamy rywali polskich siatkarzy na mistrzostwa świata! Lepiej być nie mogło
– Rozgrywanie mistrzostw świata co dwa lata zamiast co cztery jest zmianą na lepsze?
– Da to tyle, że częściej będzie można walczyć o złoto mundialu. W tym sensie to może być dobrym rozwiązaniem. Gorszym skutkiem jest przesunięcie ME w ten sposób, że w jednym z sezonów (2028 – red.) trzeba będzie przetrwać grę w Lidze Narodów, igrzyskach i mistrzostwach Europy. To będzie koszmar. Wystarczy sobie przypomnieć jak złota Francja po igrzyskach w Tokio wypadła na mistrzostwach Europy kilka tygodni później. Mistrz olimpijski prowadzony wtedy przez Bernardinho przegrał w ćwierćfinale z Czechami... Dlatego moim zdaniem jakość gry w mistrzostwach Europy zaraz po turnieju igrzysk będzie zdecydowanie niższa. Bo po prostu nie da się potraktować Eurovolleya w sezonie olimpijskim jako docelowej imprezy.
– Z drabinki mistrzostw świata 2025 wynika, że Polska może trafić na Francję w półfinale. Kiedy pański zespół gra z drużyną, z którą przegrał ostatnie starcie w arcyważnej imprezie, pojawia się większa potrzeba „zemsty” czy udowodnienia czegoś komuś?
– W ogóle o tym nie myślę, chociaż wiem, że media uwielbiają tak spekulować. Rok temu na mistrzostwach Europy też podnoszono ten wątek, że mamy się Włochom zrewanżować za porażkę w finale mistrzostw świata. A to nie był żaden odwet, tylko po prostu walka o złoto ME. Oni wygrali w Katowicach, my w Rzymie. Dla mnie to był kolejny mecz siatkarski do rozegrania i wygrania, myślenie o tym w kategoriach jakiejś zemsty nie ma sensu. Jeśli więc trafimy na Francję w mundialu, to moje podejście się w żaden sposób nie zmieni.