„Super Express”: – Pierwszy mecz w sezonie i od razu nagroda dla najlepszego siatkarza, lepiej chyba nie mogłeś sobie tego wymarzyć?
Bartłomiej Bołądź, atakujący PGE Projektu Warszawa: – Zawsze powtarzam, że mogę nie dostać żadnego trofeum, byle mój zespół wygrywał. Nagrody nie są najważniejsze. Fajnie, że już pierwszy mecz dowodzi, że potrafimy grać i wygrywać z każdym. Pokazał to już także poprzedni sezon, więc mam nadzieję, że jak wszystko dobrze pójdzie, to do końca obecnych rozgrywek nasza gra będzie stale szła do góry.
Siatkarze chcieli pomóc w sprawie powodzi. Dostali kuriozalną odmowę, nie chcieli im odwołać meczu!
– Projekt zwykle nie robi wielu zmian kadrowych przed sezonem, natomiast latem pojawił się także nowy sponsor tytularny. Co to dla was oznacza?
– Że jest stabilnie. My się skupiamy na swojej robocie, żeby walczyć na treningach, poprawiać swoją grę, to jest najważniejsze. W każdym wieku można się polepszać. Do tego wszyscy będziemy dążyć.
– Jaka będzie różnica pomiędzy drużyną z ubiegłego sezonu a obecną, po kilku zmianach personalnych?
– Bardzo przemyślane transfery, a tych nazwisk (Kochanowski, Kozłowski, Brand – red.) nie trzeba nikomu przedstawiać, chłopaki grają na najwyższym poziomie. To będzie wielki plus dla naszego zespołu.
Oto najmłodszy trener PlusLigi. Zapłacił frycowe, przyznaje się do błędów i walczy o pełną pulę
– Czego oczekiwałeś przed pierwszym meczem sezonu po Zaksie i jak to wypadło na parkiecie?
– Nastawiałem się na ciężki mecz, dobrego rywala. I faktycznie przez całe spotkanie czuliśmy oddech kędzierzynian na plecach, nawet w drugim secie pokazali, że przegrywając kilkoma punktami zaraz mogą nas dogonić. Przed trzecią partią powiedzieliśmy sobie, że potrzebna będzie koncentracja od samego początku do końca. I tak było, co dało nam cenne trzy punkty.
– Projekt od paru sezonów walczy w czołówce ligowej. W nowych rozgrywkach przyszedł czas, by wreszcie wskoczyć na sam szczyt?
– Już w poprzednim sezonie wygraliśmy Puchar Challenge i zdobyliśmy brązowy krążek w lidze, więc można było o nas mówić jako o topowym zespole w Polsce. Będziemy dążyć do tego, by nasza gra wyglądała jeszcze lepiej, byśmy walczyli o wygraną w każdym meczu, a potem na koniec rozgrywek znowu bili się o medale.
– Czy miesiąc po igrzyskach już do końca dotarło do ciebie, czego dokonaliście z kolegami z kadry i poczułeś dumę z bycia wicemistrzem olimpijskim?
– Będę wracał do tego, co po ostatnim gwizdku finału powiedział nam Bartek Kurek. Te słowa na pewno zapamiętam do końca życia: „Chłopaki, nie smućcie się, staliście się nieśmiertelni”. Taka jest prawda, cieszę się, że mogłem być częścią tej grupy.
– Gdyby nie to, że wskoczyłeś jako rezerwowy za kontuzjowanego Mateusza Bieńka, nie dostałbyś medalu olimpijskiego...
– Każdą rolę w reprezentacji akceptowałem, zdawałem sobie także sprawę, z czym wiąże się bycie tym trzynastym graczem. Oczywiście wiedziałem, że mogę nie dostać krążka olimpijskiego, ale dla mnie już samo przebywanie i trenowanie z tymi chłopakami na co dzień to była wielka przyjemność. Nawet gdybym tego srebra nie trzymał w ręku, wspominałbym tę przygodę bardzo fajnie.
– To był najpiękniejszy moment twojej kariery?
– Nie codziennie gra się w finale igrzysk olimpijskich. Nic tego nie przebije w najbliższym czasie.
– Chyba że złoto w Los Angeles 2028...
– Za cztery lata może się bardzo dużo zmienić. Na razie twardo stąpam po ziemi i skupiam się na grze w Projekcie Warszawa.