Krzysiek, który grał w przeszłości w wielu klubach PlusLigi, był w kadrze juniorów i zahaczał o pierwszą reprezentację, wygrał rywalizację z wieloma rywalami o dużo bardziej znanych nazwiskach. W tym z dwukrotnym mistrzem świata Dawidem Konarskim, a przecież startował z zupełnie innego pułapu, bo ostatni sezon spędził w niższej klasie rozgrywkowej. "Super Express" rozmawiał ze szczęśliwym zawodnikiem.
– Do ostatniej chwili przed wyjęciem kartki z twoim nazwiskiem nie wiedziałeś, że padnie na ciebie?
– Oglądając przez internet ten draft, podczas którego w wielkim bębnie latały różne losowane kuleczki, czułem się trochę jak w jakimś teleturnieju ze swoim zdalnym udziałem. Do końca nie wie się, do jakiego klubu się trafi, więc to dla mnie też była wielka niespodzianka.
– Co ciekawe, nowi pracodawcy nie widzieli cię nigdy na żywo w akcji.
– Ponieważ tym razem wszystko odbywało się na odległość, to wysyłając materiały wideo o sobie, zadbałem o to, by potencjalny klub w Korei dowiedział się praktycznie o każdym dotknięciu przeze mnie piłki w sezonie. Do tego doszedł fakt, że nasz zespół w minionych rozgrywkach miał się czym pochwalić, więc było z czego wybierać.
Znamy nowy kalendarz siatkarski na 2021 rok. Kiedy Liga Narodów i mistrzostwa Europy? [TERMINARZ]
– Skąd pomysł, by zdecydować się na egzotyczny kierunek?
– Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że nadchodzi dobry moment, żeby spróbować sił poza Polską, po okresie, w którym nie udało mi się znaleźć w reprezentacji. Po dobrym sezonie w Stali Nysa uznałem, że będę dobrym „towarem eksportowym”. Poza tym moje predyspozycje fizyczne i sposób gry pasują do takiej ligi jak koreańska.
– Można powiedzieć, że to w ogóle był biało-czerwony draft.
– Miałem przeczucie, że tym razem Polacy odegrają sporą rolę, bo jesteśmy coraz lepiej postrzegani za granicą, dzięki wynikom kadry. Stawiałem na to, że będzie nas dwóch w ostatecznym naborze, i tu się nie pomyliłem. Chociaż sądziłem, że pierwszym z wybranych polskich siatkarzy będzie Dawid Konarski. Chciałem się znaleźć obok niego jako ten drugi. Stało się prawie tak jak założyłem. Patrząc na CV, to Dawid ma przecież z nas najlepsze, ale w Korei jest wiele rozmaitych kryteriów. Jedni chcą mieć najskoczniejszego, drudzy być może najprzystojniejszego (śmiech), dla kogoś może być ważny wizerunek i marketing. Choć z drugiej strony, jak się głębiej zastanowić, to jest to tak hermetyczne środowisko, że oni mogą tego aż tak bardzo nie potrzebować. Czyli duże nazwiska nie muszą odgrywać roli.
– Chyba szczególnie musi cię cieszyć, że zostałeś wybrany, mimo że nie grasz w najwyższej lidze w swoim kraju?
– W dokumentacji, której żądają Koreańczycy, trzeba wypisać o sobie wszystko, między innymi informacje o stanie zdrowia, o przebytych kontuzjach w całym siatkarskim życiu, osiągnięcia sportowe, wyróżnienia, statystyki. Mnie nawet dodatkowo pytano przez agenta czy na pewno gram w drugiej klasie rozgrywkowej, a jeśli tak, to dlaczego. Odpowiadałem, że z trenerem (Krzysztof Stelmach – red.) współpracowałem już wcześniej w PlusLidze, że zdobywaliśmy też wspólnie mistrzostwo I ligi. Może spojrzeli na to tak, że nie boję się wyzwań, choć pewnie dziwili się, że nie gram w najwyższej lidze. Zobaczyli, że potrafię dominować i jestem typem zawodnika, który może zrobić różnicę. A to interesuje kluby koreańskie. Tam po zagranicznym siatkarzu oczekuje się, że będzie dwa razy lepszy od miejscowych.
– W Korei zagraniczny bombardier ma zdobywać nawet po 50 punktów w meczu. Nie boisz się tej odpowiedzialności?
– To dla mnie nic nowego. Na początku kariery pełniłem w drużynach rolę tego, który często był obsługiwany przez kolegów i atakował bardzo dużo, nawet w PlusLidze zaliczyłem kiedyś ponad 30. Cieszyłem się tym, że zdobywam punkty, ale z latami przyszła obserwacja, że ich liczba nie zawsze się przekłada na sukcesy zespołu. Oczywiście, jest pewien poziom, który trzeba trzymać, ale nie trzeba zaliczać po 30, 40 punktów, by drużyna wygrywała. Mam potencjał w ataku, to na pewno, a czy jestem w stanie atakować po kilkadziesiąt razy? Dla mnie każdy dzień jest meczem i bez względu na to, czy to jest na treningu, czy w czasie gry, podchodzę do swoich obowiązków tak samo. Lubię atakować, to mnie przyciągnęło do siatkówki. A teraz w Korei będę robił to, co kocham najbardziej, bo tam, co tu dużo mówić, po prostu dadzą mi tłuc.
Joanna Wołosz dla „SE” po przedłużeniu kontraktu w Conegliano: Znalazłam swoje miejsce na ziemi
– Kontrakt na 300 tysięcy dolarów w czasach kryzysu ekonomicznego i oszczędności spowodowanych pandemią też chyba działał na wyobraźnię?
– Gdy się patrzy na obecną sytuację, widać, że wiele argumentów przemawiało za tym, by się zgłosić do draftu i w razie angażu jechać do Korei. Żal byłoby nie skorzystać z takiej szansy. Bywa tak w karierze, że stawia się na rozwój i godzi na mniej korzystne warunki finansowe. Mało kto dostaje na tacy to, co chce, trzeba na to zapracować. Jeśli więc ktoś na świecie, patrząc na mnie, wycenia mnie na tyle, mogę się tylko cieszyć. Ale każdego dnia pobytu w lidze koreańskiej będę musiał zasuwać. To nie będzie tak, że przyjadę i od razu ktoś mi wręczy walizkę pieniędzy. Poza tym dla szefów liczą się wyniki zespołu, a nie tylko skuteczność zagranicznego siatkarza. Z tego, co wiem, można stracić robotę, jeśli klub nie osiąga założonych rezultatów i nie pomoże nawet 50 punktów w meczu.
– Co usłyszałeś o kulisach twojego pozyskania?
– Rozmawiałem z panem, który będzie w Korei moim opiekunem i tłumaczem. Wyjaśnił mi, że postawili na mnie, bo jestem wysoki, mocny w ataku, dobry w bloku i lubię szybkie zagrania do skrzydła. Jak rozumiem, uznali, że mogę od razu u nich wejść do systemu szybkiej gry, a nie być jedynie „młotkiem” od wysokich piłek. Pierwszy mecz ligowy jest 24 października, a przygotowania ruszą na początku sierpnia. Polecę jednak najpewniej już w lipcu, żeby przejść kwarantannę i adaptację. Kalendarz jest szalony i niech nikogo nie zmyli liczba zaledwie siedmiu zespołów w lidze. Odbędzie się aż 36 meczów w sezonie zasadniczym, bo są trzy rundy mecz-rewanż, każdy z każdym. Co dwa, trzy dni będzie się grało, ostatnie spotkanie wyznaczono na początku kwietnia. Poznam więc ligę koreańską bardzo dokładnie... Dobrze, że nie będę sam i że Michał Filip też się wybiera. Uchyliliśmy chyba razem drzwi rodakom, bo z tego, co słyszę od kolegów, do następnego draftu w Korei zgłosi się nie pięciu Polaków, lecz kilkakrotnie więcej.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj