Znałem go tyle lat, właściwie przez całą jego karierę. Dla mnie to był Henio Lwie Serce, bo bokserów z takim sercem do walki i talentem było niewielu w powojennej historii polskiego boksu. Można byłoby ich policzyć na palcach obu rąk.
37 lat już minęło, ale tę walkę pamiętam jak dzisiaj. Belgrad (1978) półfinał amatorskich mistrzostw świata. Henio wygrał już z Czechem Hornakiem i Węgrem Orbanem, w półfinale zmierzył się ze znakomitym reprezentantem ZSRR, Michajłowem. Co to była za walka, szczególnie druga runda!!! Jak w jej połowie Średnicki zapędził Rosjanina do lin to nie wypuszczał go półtorej minuty. I obijał, obijał, obijał.. . Sędzie nie reagował, bo nie było klinczów, cały czas bój w półdystansie i zwarciu. Henio wygrał, potem w finale zwyciężył Kubańczyka Hectora Ramireza i zdobył złoty medal w wadze muszej.
Zobacz: Henryk Średnicki NIE ŻYJE. Nasz jedyny mistrz świata w boksie amatorskim
Talentu miał więcej niż nasze współczesne gwiazdki: Włodarczyk, Szpilka, Masternak... razem wzięci. Henio to był wielki artysta, ci – w porównaniu z nim - tylko rzemieślnicy. Niestety Henio był artystą także poza ringiem. Przez całą karierę zrzucił ponad tonę nadwagi nad limit kategorii papierowej (48) i muszej (51) w których walczył. Nie był też wzorem małżeńskiej miłości, pił ostro. Przez to nie został mistrzem olimpijskim. W Montrealu (w papierowej) przegrał w drugiej walce 2:3 z Koreańczykiem z KRLD B.U.Li, w Moskwie (musza) uległ w ćwierćfinale Rosjaninowi Miroszniczence.
Szczególnie ta druga przegrana była znamienna. Bo pozbawiła go szansy zdobycia zawodowego mistrzostwa świata. Ówczesny minister sportu Marian Renke obiecał mu bowiem (a słowa dotrzymywał), że jeśli zdobędzie medal w Moskwie to dostanie zgodę na przejście na zawodowstwo. A że zostałby jako pierwszy Polak zawodowym mistrzem świata było – przy jego talencie, ambicji, sercu do walki – pewne jak amen w pacierzu.
Heniu odpoczywaj w Niebie.