"Super Express": - Bardzo długa przerwa. Stęskniłeś się za ringiem?
Maciej Sulęcki: - Tak. Zresztą po walce z Andrade było to samo. Wtedy to jednak było wskazane, bo dwie operacje, a potem koronawirus i tak wyszło, ale teraz po Jengojanie przerwa też była długa. Spowodowana różnymi perypetiami, ale to już za mną. Teraz liczę na to, że wrócę do regularnych występów, bo ja chcę robić to co kocham, to co lubię. Jak się okazało, że mogę w tym roku nie zaboksować to byłem przybity, załamany i sam poprosiłem promotora, by dał mi powalczyć na tej grudniowej gali. Chcę żyć, bo jak nie boksuję, to nie żyję.
- W międzyczasie była ciekawa oferta walki z Brytyjczykiem Dannym Dignumem.
- Zgadza się. Zawodnik niepokonany, mańkut, bardzo łakomy kąsek, ponieważ jest wysoko w rankingu WBO (4. miejsce) i boxrec.com (21. miejsce). Sportowo się zatem wszystko zgadzało, ale finansowo niewiele. Duże ryzyko, ale powiedziałem, że podejmuję je, bo jak wygram za małe pieniądze, to później będzie gwarancja dużych, fajnych walk. Ostatecznie okazało się, że Brytyjczycy wycofali się, chyba zrozumieli, że ta walka łatwa dla nich nie będzie. Żałuję, bo zaczęliśmy przygotowania itd, ale taki jest boks, zwłaszcza w tych czasach. Nie załamujemy i lecimy dalej.
- To jednak nie była jedyna propozycja, prawda?
- Mój trener Paweł Kłak ruszył swoje znajomości, a że ma kumpla, który jest obeznany w brytyjskich gymach, to okazało się, że ten jego kolega może załatwić sparingi z Liamem Williamsem. Obudziliśmy się jednak za późno. Co prawda odzew był pozytywny, chcieli nas, ale na najbliższą walkę mieli już zaklepane sparingi i zaprosili na obóz przed kolejnym pojedynkiem. Tydzień później okazało się z kolei, że Williams wycofał się z walki z Chrisem Eubankiem i praktycznie od razu dostaliśmy zapytanie, czy jesteśmy gotowi by go zastąpić. Byliśmy gotowi, powiedzieliśmy tak, ale na tym się niestety temat zakończył. Walkę Williamsa z Eubankiem przenieśli na styczeń, a mi się wykruszyła kolejna opcja. Dlatego cieszę się, że wracam w Wyszkowie. Gala niedaleko Warszawy, czas wreszcie zrzucić rdzę!
- Walka w Wyszkowie ważna będzie przede wszystkim ze względu na różne rankingi. Z tego na boxrec.com wypadłeś, w WBC jesteś 6., ale nie było łatwo cię w nim zatrzymać.
- Mój promotor Andrzej Wasilewski zawsze miał dużo do powiedzenia jeśli chodzi o konwencję WBC i byłem mocno zdziwiony, że pozostałem na tak wysokim miejscu rankingu tej federacji. Podobno było jakieś zamieszanie, przeoczenie, ale dla nas na plus, więc nie ma co rozstrząsać. Doszedłem jednak do wniosku, że skoro promotor zrobił dla mnie taką robotę, to nie kłóciłem się o nic, chciałem tylko miejsce na gali i boksuję. Chcę wyjść i się odwdzięczyć.
Szeremeta szczerze po ostatniej walce: Duma boli najbardziej! Zawaliłem zbijanie wagi! [TYLKO U NAS]
- Przyszły rok może być dla ciebie kluczowy?
- Zdaję sobie sprawę, że przepadła fajna walka z Munguią. Nie ukrywam tego, bardzo żałuję, ale nie lubię robić czegoś wbrew sobie i na tym ten temat zakończmy. Przyszły rok rzeczywiście może być bardzo ważny w mojej karierze. Wierzę, że promotorzy coś podziałają. Wracam w grudniu, a kolejną walkę chciałbym stoczyć w miarę szybko, może nawet w styczniu, by na dobre poczuć ten ring. A potem liczę na jakąś dużą walkę w Stanach lub na Wyspach.
- A gdybyś mógł sobie sam wybrać rywala, to z kim chciałbyś się w tej większej walce zmierzyć?
- Najchętniej zawalczyłbym z Eubankiem, ale po głowie nadal chodzi mi też Munguia.
- To na koniec powiedz mi, w którym miejscu kariery jest teraz Maciej Sulęcki?
- Nie mam żadnych złudzeń, że nadal jestem w czołowej "10" na świecie. Słowa są jednak nic nie warte, trzeba to udowodnić czynami w ringu, bo człowieka poznaje się po czynach, a nie słowach.