„Super Express”: – Wracając na skocznie wreszcie poczuł się pan w swoim żywiole?
Dawid Kubacki – Brakowało mi rywalizacji, bo wiele czasu upłynęło od zimowych zawodów. Niewiele jest okazji do startów tego lata, więc każda z nich jest na wagę złota, dla zaspokojenia głodu startów i dla zachowania rytmu startowego. Przecież treningi są po to, żeby być najlepszym na skoczni, a nie najlepszym w siłowni.
– Jak wiele pan mógł stracić jako skoczek w czasie odosobnienia?
– Paradoksalnie mogliśmy na tym nawet… skorzystać. Bo kiedy trenowaliśmy indywidualnie, po garażach czy domowych siłowniach, przyjeżdżał do zawodnika trener i doglądał tylko jego ćwiczeń. Można się było naprawdę skupić na detalach własnej dyspozycji.
– Forma jest lepsza niż rok temu?
– Mam nadzieję, że tak. Wierzę, że jestem o krok dalej niż przed rokiem. Widać to po powtarzalności udanych skoków i po tym, że popełniam tylko drobne błędy.
– W pierwszym letnim występie miał pan nowego kibica…
– Po sezonie zimowym zaopiekowaliśmy się z żoną pieskiem. Wabi się Bernie, bo to berneński pies pasterski. Na pierwszych zawodach był w szoku. Nie poznawał mnie, gdy byłem w kasku i kombinezonie.
– W czasie epidemii miał pan okazję rozwijać pasję lotniczą?
– Kilka razy latałem szybowcem z instruktorem z lotniska w Nowym Targu. A w minioną niedzielę polatałem z zawodowym pilotem w Mielcu odrzutowym samolotem TS-11 Iskra. To była nagroda od Grupy Lotos za wygraną w Turnieju Czterech Skoczni. Samolot jest dwusterowy i można powiedzieć, że trochę go pilotowałem. Bardzo fajne przeżycie. Czy się bałem? Nie było czego się bać.