W sobotę na igrzyskach olimpijskich Pjongczang 2018 odbyły się zawody na skoczni normalnej. Pierwsza seria konkursu była dla polskich kibiców wyśniona. Na pierwszej pozycji znajdował się Stefan Hula, a tuż za jego plecami miejsce zajmował Kamil Stoch. Biało-czerwoni całkiem nieźle poradzili sobie ze zmiennym wiatrem i wydawało się, że po drugiej serii możemy mieć powody do świętowania. Niestety, w decydującej kolejce pogoda okazała się silniejsza od naszych reprezentantów. Stoch ostatecznie był czwarty, a Hula uplasował się lokatę niżej.
Sporo pretensji do osób decyzyjnych miał między innymi dyrektor polskiej kadry Adam Małysz. Ikona skoków narciarskich była zdania, że zawody należało przerwać. Ostatecznie po trzech godzinach udało się przeprowadzić dwie loteryjne serie. Tej decyzji bronił Borek Sedlak, asystent dyrektora zawodów olimpijskich Waltera Hofera. - Te warunki były trudne dla wszystkich, ale staraliśmy się najlepiej wykonywać naszą pracę. Wiatr jest częścią tego sportu - podkreślił w rozmowie z portalem skijumping.pl.
- Emocje i ton wypowiedzi poszczególnych ekip w dużej mierze zależą od wyników konkursu. Gdybyśmy przerwali zawody po pierwszej serii, Polacy byliby szczęśliwi i mówili o perfekcyjnie wykonanej pracy przez jury. Cieszę się, że udało przeprowadzić pełnowymiarowe zawody, bo skoki narciarskie polegają na wyłanianiu zwycięzcy poprzez dwie rundy. Myślę, że pozwoliło to uzyskać możliwie sprawiedliwe rozstrzygnięcia. Roszady na poszczególnych pozycjach, pomiędzy seriami, są częścią tej gry - dodał Sedlak.
Sprawdź również: Pjongczang 2018. Walter Hofer: Przy skoku Simona Ammanna byłem o krok od przerwania konkursu