Po sukcesie Dawida Kubackiego i świetnej postawie Stocha podczas rywalizacji w Predazzo liczono, że tydzień później Polacy powtórzą osiągnięcie na Wielkiej Krokwi. Zarówno kwalifikacje, jak i konkurs drużynowy dawały nadzieje, że w zmaganiach indywidualnych biało-czerwoni będą odgrywać kluczową rolę.
Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. Zawiódł i Piotr Żyła i Kubacki, którzy rywalizację zakończyli poza pierwszą dziesiątką. Największą niespodzianką był brak awansu Stocha do drugiej serii, co zdarzyło się drugi raz z rzędu w Zakopanem. Nikt nie potrafił wytłumaczyć dlaczego tak się stało, bowiem nic nie wskazywało na taką porażkę.
Wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" Adam Małysz zastanawiał się, co poszło nie tak. - Szczerze? Nie mam pojęcia, nie potrafię tego wytłumaczyć. Trenerzy będą to analizować, ale trudno znaleźć sensowną odpowiedź. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, próbną serię wygrał Dawid przed Kamilem - powiedział.
Małysz zwrócił również uwagę na "żonglowanie" belką przez jury i nie bał się użyć słowa manipulacja. - W pierwszym dniu pozwalał skakać bardzo daleko z wysoko ustawionego rozbiegu. Zawodnicy mieli na progu po 93 km/h, a to naprawdę bardzo dużo. Z kolei w konkursie indywidualnym najpierw startowali z wysoka, a później nagle belka o kilka stopni w dół. No kurczę blade, to zawody Pucharu Świata! Trzeba starać się, żeby wszyscy mogli skakać w podobnych warunkach i przy zbliżonych prędkościach. Nie po to jest możliwość regulowania rozbiegu, żeby nim manipulować. Nie rozumiem tego - przyznał dyrektor koordynator ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej.
Były skoczek przyznaje jednak, że zawodnicy też popełniają błędy i wyjaśnia przyczyny słabszej dyspozycji Stocha. - Zaczyna się od pozycji dojazdowej, w której jest trochę wycofany. Inna sprawa jest taka, że chyba za dużo wymagamy. Kamil to skoczek, który od dobrych kilku lat bardzo często wygrywa. Rzadko się zdarza, żeby ktoś inny tak potrafił - uważa Małysz.