W ostatnich tygodniach aż nie ma słów na to, co na kolejnych skoczniach wyczynia Kamil Stoch. W wysokiej formie był już od dawna, ale po złotym medalu olimpijskim w Pjongczangu na dużej skoczni złapał wręcz kosmiczną dyspozycję. I po prostu nie ma na niego mocnych. Wygrywał ostatnie konkursy w Lahti czy Lillehammer i blisko zwycięstwa był też w Oslo, gdzie jednak przegrał z wiatrem i skończył na szóstej pozycji.
Był to jednak tylko wypadek przy pracy i w czwartkowe popołudnie Polak potwierdził, że skacze w innej lidze, niż reszta zawodników, którym pozostaje walka o drugie miejsce. Już po pierwszej serii był liderem, a trzeba przyznać, że poprzeczka była zawieszona całkiem wysoko. Robert Johansson o 2,5 metra pobił bowiem rekord skoczni, ale ruszający z niższej belki Stoch jeszcze przeskoczył go o pół metra. Przewaga przed finałowym występem nie była może duża, ale mimo to byliśmy przekonani, że Polak zwycięstwa z rąk już nie wypuści.
I faktycznie tak się stało. Znów wystartował z niższej platformy, co nie przeszkodziło mu skoczyć aż 141 metrów. Warto dodać, że komputer pokazywał, że do triumfu potrzebuje zaledwie... 133 metrów. A on znów znokautował konkurencję. Nad drugim Stefanem Kraftem miał aż siedemnaście punktów przewagi. Dzięki temu zwycięstwu w cyklu Raw Air powiększył przewagę nad Robertem Johanssonem do 87,6 pkt, a w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Richarda Freitaga wyprzedza już o 245 "oczek". Kryształową Kulę może sobie zagwarantować w najbliższą niedzielę po konkursie PŚ w Vikersund.
Inni Polacy w Trondheim nie błyszczeli tak, jak ich bardziej utytułowany kolega, ale wypadli pozytywnie. Dawid Kubacki finiszował na dziewiątym miejscu, Stefan Hula był jedenasty, Piotr Żyła dwunasty, Maciej Kot szesnasty, a Jakub Wolny dwudziesty ósmy.
Pełne wyniki konkursu: https://t.co/hbA1seK9IO #Trondheim #RawAir #skijumpingfamily pic.twitter.com/PKxttGZi9u
— Skijumping.pl (@Skijumpingpl) 15 marca 2018