– Mógł pan spokojnie oglądać to spotkanie?
– To był absolutnie pasjonujący thriller, jak u Hitchcocka. Od początku do końca trzymał w napięciu, nie było wiadomo, kto zwycięży. Dla koneserów na trybunach w Melbourne był to wymarzony półfinał. Tak naprawdę obie są zwyciężczyniami, biorąc pod uwagę, że dały z siebie wszystko. Znam Keys od wielu lat i nigdy nie widziałem jej w takiej formie. To była optymalna dyspozycja. Zachwycała uderzeniami z obu stron, serwisami. Zaczęła się szybciej poruszać po korcie i uważam, że nie jest na straconej pozycji z Aryną Sabalenką w finale. Może sprawić niespodziankę i wygrać cały turniej.
Iga Świątek nie zagra w finale Australian Open! Miała piłkę meczową, ale przegrała z Madison Keys!
– Iga niczego nie oddała za darmo, w tym sensie może być chyba z siebie dumna, mimo smutku związanego z porażką?
– Iga jak zwykle imponowała walecznością. W tym turnieju była w znakomitej formie. Dla mnie była faworytką tej imprezy od początku do końca. Pamiętajmy, że doszła w półfinałowym meczu do piłki meczowej, naprawdę niewiele zabrakło. To coś znaczy, ale mimo przegranej emocje były wielkie. Współczuję Idze. Z jednej strony Amerykanka może nieco bardziej zasłużyła na sukces, bo grała fenomenalny tenis, ryzykowała i trafiała, a Świątek znakomicie się broniła. Ale jestem Polakiem, kibicowałem jej gorąco. Podziwiałem Keys, ale sercem byłem za Igą. Jestem więc zasmucony.
– Taka gra Amerykanki była dla pana zaskoczeniem?
– Iga ma dwie przewagi nad Keys. Jest bardziej regularna i dużo szybsza oraz zwrotniejsza na korcie. To są olbrzymie argumenty. To dlatego Amerykanka musiała tak mocno ryzykować i grać tak blisko linii bocznej. No i trafiać, bo wiedziała, że Iga jest szybsza. Świątek często była w opresji i odbijała piłkę w trudnych pozycjach. Nie popełniała błędów przy łatwych piłkach, lecz przy trudniejszych.
– Widzi pan pierwsze efekty współpracy Igi z trenerem Wimem Fissettem?
– Powtarzam jak mantrę: w tenisie kobiet trener nie ma aż takiego znaczenia. Ważna jest ta ich relacja, a ona jest, z tego co widzimy, znakomita. Iga się dobrze z nim czuje. Mają dobrą chemię, nie ma żadnych konfliktów. Szczególnie w kobiecym tenisie nie może być tak, że wszystko się nagle zmienia, bo przychodzi nowy szkoleniowiec. Ogólnie dziewczyny mocno biją z głębi kortu i wygrywa ta, która jest regularniejsza, popełnia mniej błędów, szybciej się porusza po korcie. Nie ma aż takiego pola do popisu dla trenera. Ważna jest motywacja, ale z drugiej Iga ma panią psycholog, więc rola trenera jako motywatora jest tu zmniejszona. Ważne jest porozumienie, ponadto Iga jest już doświadczona na tym poziomie, wie jak grają inne zawodniczki. Nie jest tak, że któraś ma na przykład zdecydowanie słabszy bekhend. Te czasy się skończyły. Wiem, że wszyscy poszukują tego, co wniósł nowy trener. Ale gdyby tam był Tomek Wiktorowski, to byłoby podobnie. Tyle że pewne relacje się po prostu wypalają. Ważne, że Fissette niczego nie burzy i nie psuje, że następuje kontynuacja.