W czasie gorących ostatnich dni na rynku transferowym w NBA Gortat nie został wymieniony z innym klubem, choć Clippers byli aktywni i dokonali kilku transferów. Okazało się, że tak przebudowują zespół, iż polski środkowy, który odgrywał drugorzędną rolę w obecnych rozgrywkach (47 meczów ze średnimi 5 pkt, 5,6 zbiorek i 16 minut na mecz) nie jest im już w ogóle potrzebny.
– To był wspaniały czas – napisał jedynie Gortat na Twitterze, nie komentując na razie szerzej pożegnania z Clippers.
Polski jedynak w lidze zawodowej mógł być o tyle ważną postacią dla LAC w kontekście letniego okresu transferowego, że kończy mu się kontrakt i wraz z odejściem po sezonie zwalniałby kilkanaście milionów dolarów z pułapu wynagrodzeń klubu z LA. Clippers postanowili działać już teraz i uznali, że ani finansowo, ani sportowo pozbycie się łodzianina nie będzie dla nich dużą stratą.
Co dalej z Polakiem? Przepisy w NBA mówią, że przez pierwsze 48 godzin po wpisaniu na listę zwolnionych przez dany zespół, koszykarz może być przejęty „z dobrodziejstwem inwentarza” – tzn. z resztą obowiązującego kontraktu – przez inną drużynę. Jeśli nikt nie zgłosi się po takiego gracza, staje się on wolnym strzelcem i ma pełną swobodę wyboru nowego pracodawcy. Wówczas zwalniający go team ma obowiązek wypłacić zawodnikowi pozostałą część gwarantowanej umowy (opiewała na 13,6 mln USD).
Gortat jest u schyłku kariery w NBA, a może w ogóle zawodniczej drogi w koszykówce. Niewykluczone, że znajdzie jeszcze miejsce w lidze zawodowej na ostatnie miesiące rozgrywek za minimalną stawkę dla weterana z jego stażem, tzn. 2,4 mln dolarów (licząc za cały sezon).
Sam Marcin z nadzieją spogląda w stronę obrońców tytułu, Golden State Warriors. Na koniec przygody w lidze zawodowej Polak chętnie zostałby częścią ekipy o mistrzowskim potencjale, by mieć szansę po raz drugi w karierze wziąć udział w finale NBA. Pytanie tylko czy będzie zainteresowanie z drugiej strony.