- Trener wszystko sobie popsuł. Na początku nie pozwolił piłkarzom pojechać na ślub Jakuba Rzeźniczaka i już był pierwszy kwas. Wprowadzanie nowych zawodników z miejsca i bez żadnego treningu również coś pokazało innym, a przecież oni wcale nie są lepsi. Nie wystawiając Nemanji Nikolicia na mecz z Borussią też przegrał sobie jego, bo on został w Warszawie by grać w Lidze Mistrzów - powiedział Murawski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". Później poszedł zresztą dalej. Stwierdzając, między słowami, że zawodnicy zwyczajnie postanowili odstrzelić najsłabsze ogniwo w szatni: - Widać, że ma problemy z zarządzaniem drużyną. Trudno znaleźć zawodników, którzy poszliby za Hasim w ogień, nowi także go nie bronią.
Teoria kontrowersyjna, momentami mająca luki, ale doprawdy trudno się z nią nie zgodzić. Legia wiosną pod wodzą Stanisława Czerczesowa wygrywała regularnie. Latem została jeszcze wzmocniona. Przyszli zawodnicy sprawdzeni zagranicą, głównie po to by drużyna świętująca wciąż 100-lecie istnienia nie skompromitowała się w europejskich pucharach. Tymczasem w ośmiu ligowych kolejkach zdobyła ledwie 9 punktów, a jej ponowny debiut - po 21 latach oczekiwania - w Lidze Mistrzów zakończył się kompletną katastrofą. Klęską 0:6 z Borussią Dortmund, o której wspomniała cały piłkarski Stary Kontynent. Nazywając Legionistów "bandą amatorów".
I pozostaje tylko jedno pytanie. Kto wyjdzie na tym gorzej. Hasi w Polsce jest już spalony, ale nowego pracodawcy długo szukać pewnie nie będzie. Choćby w Belgii, gdzie w Anderlechcie Bruksela zbudował sobie znakomitą markę. Co innego piłkarze Legii, o których piłkarski zachód raczej nie będzie się zabijać. Nie po tym, co zrobili z nimi Aubameyang i spółka.