- Powrót z ligi belgijskiej do Polski to twoja wielka porażka?
Junior Diaz: - Nie. Choć nie ukrywam, że chciałem zostać w Brugii. Poszedłem tam rok temu, początek sezonu miałem bardzo dobry. Potem jednak w meczu Ligi Europejskiej, doznałem ciężkiej kontuzji, przez którą pauzowałem trzy miesiące. A jak się wyleczyłem, to już dostawałem tylko po 15, 20 minut gry. Szkoda, bo nie zdążyłem udowodnić, co potrafię. Po sezonie zmieniły się władze klubu. Niektórzy piłkarze muszą odejść, Brugge kupiło wielu nowych... Chcą przewietrzyć skład.
- Długo się zastanawiałeś nad ofertą Wisły? Były inne? Podobno chciały Cię kluby z USA.
- W ogóle nie brałem pod uwagę wyjazdu z Europy. A propozycja z Wisły? Myślałem nad nią tylko kilka minut... Powrót do tego klubu to żadna ujma dla mnie. Podjęcie decyzji ułatwiło mi to, że dobrze wiem, co to za klub, jakie ma cele, jakim super miastem jest Kraków. To dzięki Wiśle zagrałem przeciw Barcelonie, a teraz znów powalczymy o Ligę Mistrzów.
Przeczytaj koniecznie: Lechia Gdańsk pogoniła Buvala
- Poznałeś kolegów w szatni? Wisła mocno się zmieniła...
- Z tamtej Wisły moimi najlepszymi kumplami byli Cleber, Cantoro i Pawełek. Ich już nie ma, ale to nie problem, bo tak naprawdę ze wszystkimi dobrze żyłem. Kiedy byłem w Brugii, to z Polski najbardziej brakowało mi właśnie takiej fajnej atmosfery i w klubie, i wokół niego. Czułem tu mocne wsparcie wszystkich.
- W Krakowie przechodzisz dokładne badania lekarskie. Kontuzjowane kolano jest już sprawne?
- Jak najbardziej. Do gry wróciłem jeszcze w końcówce tamtego sezonu, a potem z reprezentacją Kostaryki brałem udział w Pucharze CONCACAF. Nic mnie nie boli, więc mam nadzieję, że lada moment zostanę piłkarzem Wisły.