"Super Express": - Co się stało? To prawda, że zerwałeś więzadła w kolanie? Oficjalnego komunikatu nie było...
Manuel Arboleda: - Na czwartkowym treningu źle stanąłem i było po wszystkim. Początkowo miałem jeszcze nadzieję, że uraz nie jest poważny, ale w piątek lekarz Lecha przyjechał do mnie do domu i przekazał mi bardzo smutne wieści. Więzadło w lewym kolanie jest zerwane i potrzebna będzie operacja. Mam ją przejść w ten piątek.
- Pojawiły się informacje, że nie zagrasz nawet do końca sezonu...
- Nie, to nie tak. Chcę być gotowy już na początek rundy rewanżowej! Mam nadzieję, że operacja się powiedzie i szybko zacznę rehabilitację. Nie jestem sam, inspiruje mnie Bóg. Nie umarłem, a tylko boli mnie kolano. Dam sobie radę, zwłaszcza po wsparciu, jakie otrzymałem. Na ulicy kibice Lecha podchodzili do mnie i mówili, że mam wracać jak najszybciej, bo klub mnie potrzebuje. Wsparli mnie też trenerzy i koledzy z zespołu, a nawet szkoleniowcy Legii, z którymi rozmawiałem przed meczem.
- A mogłeś patrzeć na to, co Legia robiła z Lechem?
- Nie mogłem. Cierpiałem jeszcze bardziej niż koledzy, bo nic nie mogłem zrobić. To był bardzo ważny mecz, ale punkty dostaje się jak za każdy inny. Legia nie zapewniła sobie tym zwycięstwem mistrzostwa Polski. Do końca mnóstwo kolejek.
- Czasem jest tak, że po takiej kontuzji piłkarz już nigdy nie osiąga wysokiego poziomu. Nie boisz się tego?
- Nie mam żadnych obaw. Mój cel się nie zmienia: chcę zostać najlepszym obrońcą w historii Lecha i jednym z najlepszych cudzoziemców w historii polskiej ligi. Mam tu jeszcze za dużo do zrobienia, żeby jedna kontuzja mogła mnie zatrzymać.