Fernando Santos

i

Autor: Ap Photo & East News Fernando Santos

Mirosław Sznaucner, czyli "Polacco"

Były reprezentant Polski wspomina pracę z Fernando Santosem. To ciekawe, jak Portugalczyk reagował w sytuacjach kryzysowych [ROZMOWA SE]

2023-01-23 18:39

Jak rok temu, styczeń przebiegał w rodzimym futbolu pod znakiem wybierania trenera reprezentacji. Cezary Kulesza mylił medialne tropy, ale i tak w przeddzień oficjalnego ogłoszenie przezeń decyzji wypatrzono w stolicy Fernando Santosa! Czy to on okaże się „czarnym koniem” wyścigu do fotela selekcjonera? Wrażenia z codziennej roboty pod okiem tego trenera podzielił się Mirosław Sznaucner, były reprezentant Polski, grający u progu XXI wieku w GKS-ie Katowice.

Sznaucner miał okazję pracować z Fernando Santosem – który we wtorek zapewne oficjalnie zostanie zaprezentowany przez Cezarego Kuleszę jako nowy selekcjoner Biało-Czerwonych (na razie zrobił to... minister sportu Kamil Bortniczuk) - w barwach PAOK-u Saloniki przez trzy lata – a więc był jego podopiecznym jeszcze dłużej, niż Grzegorz Mielcarski, który opowiadał „Super Expressowi” o współpracy z Porugalczykiem w szeregach FC Porto i AEK-u Ateny. Pod okiem Santosa klub z Salonik zajmował – odpowiednio – miejsca dziewiąte, czwarte i drugie w tabeli Super League.

Były reprezentant Polski wspomina pracę z Fernando Santosem

„Super Express”: - Fernando Santos selekcjonerem Biało-Czerwonych. Podoba się panu taka myśl?

Mirosław Sznaucner: - Bardzo, choć nie spodziewałem się tego, że trener Santos tak szybko będzie chciał wrócić do pracy... Swoje lata przecież już ma, więc myślałem, że po ostatnim mundialu troszkę sobie odpocznie. Przez całe lata był przecież mocno zapracowany i nawet rok odpoczynku pewnie by mu się przydał. Ale widzę, że jednak wciąż żyje futbolem! Wiem, że jeszcze nie jest to wiadomość potwierdzona oficjalnie, ale... chyba nie przyjechałby do Warszawy w swym wolnym czasie tylko po to, by ją pozwiedzać (śmiech). Jeżeli kontrakt zostanie podpisany, Fernando Santos będzie mógł wiele polskiej piłce pomóc. Reprezentacja będzie miała z niego wiele pożytku, a wiedza przekazana przez niego zawodnikom będzie bezcenna.

- U pana też tak było?

- Chyba dopiero z perspektywy czasu doceniłem te trzy latach wspólnej pracy, która – jak na nią teraz patrzę - była wielką przyjemnością. Z jednej strony – roboty przy preferowanym przezeń sposobie gry miałem, jako obrońca, całe mnóstwo. Z drugiej – nauczyłem się od niego bardzo wiele. Pamiętam długie treningi, naukę przesuwania aż do momentu, w którym będzie usatysfakcjonowany. Bazowaliśmy na tym, na solidnej grze obronnej, bo to jest jego styl gry. Nawet w reprezentacji Portugalii, gdzie miał wielkie gwiazdy grające do przodu, zabezpieczenie tyłów było na pierwszym miejscu.

- Kibicom może nieco ścierpnąć skóra po pańskich słowach. Zarówno oni, jak i zawodnicy – choćby Robert Lewandowski czy Piotr Zieliński – po mundialu narzekali na nazbyt defensywną grę, zaordynowaną przez Czesława Michniewicza...

- Znam te głosy, znam też narzekania kibiców na styl zaprezentowany przez naszych w Katarze. Jeszcze raz potwierdzę: tak, defensywa jest dla trenera Santosa najważniejsza. Ale kiedy jego drużyna odzyskuje piłkę, nie ma „wybijanki”; jest starannie opracowany plan na grę do przodu. Ma też Fernando Santos doświadczenie w kontaktach z wielkimi indywidualnościami, które potrafi do swego stylu przekonać. Nie mówię już o reprezentacji Portugalii i Cristiano Ronaldo, a o klubowych osobowościach. W PAOK-u doskonale pracowało mu się na przykład ze Zlatanem Muslimoviciem czy Sérgio Conceição. Tak, nie strzelaliśmy dużo bramek, sporo spotkań kończyła się wynikiem 1:0, czasem 2:0, ale wyniki były. Ogromną też wagę przywiązywał do dyscypliny – w meczu i na treningach.

- Co to oznacza?

- Pamiętam początki Fernando Santosa w PAOK-u. Grecy – jak to oni – podchodzą trochę luźniej do życia, a więc i do treningów. Zdarzały się więc w tym pierwszym okresie spóźnienia na zajęcia. Żadnego nie odpuścił; reagował od razu. Taki „delikwent” nie brał udziału w zajęciach z drużyną, tylko na przykład przez półtorej godziny biegał wokół boiska. Do tego dochodziła jeszcze kara finansowa. Po paru takich przypadkach – widząc takie reakcje – wszystkie nasze gwiazdy zmieniły swoje nastawienie. Same treningi też były bardzo poważne, bez śmichów-chichów. Do wyjścia na trening wzywał zaś całą drużynę w charakterystyczny sposób.

- To znaczy?

- Gwizdkiem. Kiedy wychodził ze swego gabinetu, właśnie w ten sposób zapraszał nas na boisko. Wychodziliśmy wtedy z szatni i – jak baranki czy owieczki – szliśmy na trening za przewodnikiem stada.

- Autorytet wypracowany „krótką smyczą”?

- Przede wszystkim wiedzą, ale i efektami jego pracy. Poza tym potrafił znaleźć wspólny język również z gwiazdami. Lubił spotkania i rozmowy w cztery oczy – nie tylko o grze drużyny. Z czasem zawodnicy przychodzili do niego pogadać również o prywatnych sprawach. Nie robił problemu, jeśli komuś potrzebny był dzień wolnego. Generalnie – dobry człowiek.

To ciekawe, jak Fernando Santos reagował w sytuacjach kryzysowych

- Ale zdarzały się momenty kryzysowe?

- Bywały, owszem, sytuacje, gdy po dwóch kolejnych nieudanych meczach robiło się – jak to w Grecji – gorąco wokół drużyny.

- I co wtedy?

- Spotkanie całej drużyny – nawet z rodzinami – na wspólnej kolacji; trochę luzu, trochę wina. Ale każdy wiedział, że następnego dnia, przy wyjściu na trening, trzeba wrócić do pełnej dyscypliny, do skupienia. „To było wczoraj, od dziś znów ostro zasuwamy” - to wiedzieliśmy.

- Trener Santos lampkę wina też przyjmował na takich spotkaniach?

- Czasem nie tylko jedną (śmiech), choć oczywiście w rozsądnych granicach i z umiarem. Wino w Grecji jest pewnie równie popularne, jak w Portugalii, więc nigdy nie miał problemu z tym, że drużyna przy tej kolacji nie zasiada tylko przy wodzie mineralnej.

- Najczęściej preferowane przez Fernando Santosa ustawienie drużyny?

- Najczęściej 1-4-3-3, z dwójką defensywnych pomocników oraz klasyczną „dziewiątką” i dwoma skrzydłowymi, którzy musieli jednak bardzo intensywnie pracować w defensywie. Nikt nie był z tych obowiązków wyłączony. Napastnik też musiał ostro zasuwać w swojej strefie w defensywie.

- Greckiego trener Santos się nauczył?

- Nie słyszałem go, by mówił w tym języku. Odprawy prowadził po portugalsku, mieliśmy dwóch tłumaczy: na angielski i na grecki. Z drugiej strony – wiem, że on sam angielski znał. Kiedy przychodziło nam rozmawiać w cztery oczy, dogadywaliśmy się właśnie w tym języku, choć pewnie nie był to język literacki (śmiech).

- Z nazwiskiem „Sznaucner” pewnie miał sporo problemów. Jak pana nazywał?

- „Miro” albo „Polacco”. Generalnie... miał do mnie pewną słabość. Bardzo mnie lubił. Jako prawy obrońca, niespecjalnie ofensywny, pasowałem idealnie do jego planu na grę. Nie wymagał ode mnie zbyt częstego włączania się do akcji zaczepnych; miałem przede wszystkim w tyłach zabezpieczania mojej strony w defensywie.

- Prosto z PAOK-u trener Santos przeszedł do pracy z reprezentacją Grecji. Jak się panu podobała jej gra?

- Nie musiał w niej zbyt wiele zmieniać po epoce Otto Rehhagela. Ale zdołał w niej utrzymać żelazną dyscyplinę, która u niemieckiego trenera przyniosła pamiętne mistrzostwo Europy 2004. Podobnie jak w klubie, liczyła się dla trenera Santosa solidna defensywa. Nawet w meczach z pozornie słabszymi rywalami kładł na nią wielki nacisk. Z drugiej strony – z reguły udawało się Grekom przeprowadzić jedną-dwie akcje bramkowe, co często wystarczało do zdobycia gola i zwycięstwa.

Sonda
Czy Fernando Santos byłby dobrym selekcjonerem reprezentacji Polski?
Najnowsze