W 2000 roku Amerykanie nakręcili film „Oszukać przeznaczenie”. Jeden z jego młodych bohaterów ma wizję na lotnisku, że samolot, którym za moment jego klasa ma lecieć do Paryża wybuchnie tuż po starcie. Próbuje ostrzec podróżujących, ale zostaje usunięty z pokładu. Chwilę potem samolot rzeczywiście wybucha, a ci, którzy nim nie polecieli, są ścigani przez „śmierć” za oszukanie przeznaczenia.
Trener Michniewicz ma chyba podobne odczucia. Od momentu, gdy objął kadrę U 21, sporo podróżuje po Europie i miał już trzy niebezpieczne sytuacje. W lutym tego roku, gdy w Liverpoolu oglądał Kamila Grabarę, taksówka, którą się poruszał po mieście, uderzyła w inny pojazd. Zderzenie było tak silne, że „wystrzeliły” poduszki powietrzne, a pasażerowie zostali mocno poobijani.
Minęło kilka miesięcy i szkoleniowiec znów był w tarapatach – tym razem samolot, którym leciał miał duże problemy i awaryjnie lądował na Okęciu. Wystraszony Michniewicz dziękował wtedy załodze, ale nie spodziewał się, że kolejne wydarzenie podnoszące ciśnienie tuż przed nim.
A chodzi o zawalenie wspomnianego mostu w Genui.
„Wylądowałem dziś w Genui przed 11 i miałem jechać do hotelu tym mostem. Zadecydowały minuty” – ten dramatyczny wpis można przeczytać na twitterowym koncie Michniewicza, który ostatecznie, inną drogą dotarł na spotkanie z Dawidem Kownackim i jego kolegami. Ale nie sposób nie zauważyć, że w ciągu pół roku Michniewicz już trzy razy znajdował się w różnych tarapatach. I mamy nadzieję, że na tym koniec jego niebezpiecznych perypetii.