Co uważniejsi fani, którzy podczas zgrupowań reprezentacji Polski regularnie oglądają filmiki autorstwa "Łączy Nas Piłka" z pewnością zauważą, że Łukasza Fabiańskiego trudno zakwalifikować do którejkolwiek z grupek, które na przestrzeni ostatnich miesięcy czy lat utworzyły się w kadrze. Nie jest showmanem, jak Grzegorz Krychowiak czy Wojciech Szczęsny, nie należy też do popularnych "fusów", w których prym wiedzie największy chyba żartowniś - Artur Jędrzejczyk. "Fabian" zwykle jest zdystansowany, nie pcha się przed kamery, ale jednocześnie to wzór profesjonalizmu nie tylko na boisku. Gdy dziennikarz zada mu pytanie - choćby takie niewygodne - robi wszystko, byle tylko swoją odpowiedzią go usatysfakcjonować. Gdy kibic poprosi o autograf - choćby po ciężkim treningu, gdy marzy się jedynie o prysznicu i rzuceniu na łóżko - nie narzeka pod nosem, a składa podpisy, pozuje do zdjęć i rozmawia z fanami.
Człowiekiem wielkiej kultury i świetnie wychowanym był od dawna, ale spokoju na boisku i poza nim musiał się uczyć przez lata. Jak sam przyznał w niedawnym wywiadzie z "Przeglądem Sportowym" jako młody zawodnik miał spore problemy z koncentracją. Po prostu zżerał go stres. Ale współpraca z psychologiem przyniosła zamierzony efekt. Choć w trakcie swojej kariery Fabiański doświadczył wielu trudnych chwil - począwszy od przeprowadzki do Londynu, przez kontuzje aż po utratę miejsca w składzie Arsenalu - to dzięki cierpliwości i pracy nad sobą doszedł do momentu, w którym jest teraz.
Jako młody bramkarz zapowiadał się znakomicie. Dopiero co skończył 21 lat, a już zdobył z Legią Warszawa mistrzostwo Polski i niedługo później trafił do wielkiego wtedy jeszcze zespołu Arsene'a Wengera. Z perspektywy kibica wydaje się, że jego przygoda z "Kanonierami" nie należała do najbardziej udanych - trudno tak powiedzieć, gdy w ciągu siedmiu lat zagrało się tylko w siedemdziesięciu ośmiu spotkaniach. Jesteśmy jednak przekonani, że zapytany o to "Fabian" określiby ten czas raczej mianem wspaniałego doświadczenia i gigantycznej lekcji futbolu oraz życia, zamiast rozczarowaniem. Swoje miejsce na świecie odnalazł dopiero w walijskim Swansea. Tam nie tylko błyskawicznie wywalczył miejsce w składzie i stał się bodaj najważniejszym punktem zespołu, ale niezwykle przypadł do gustu kolegom i kibicom. Zresztą w klubie kochają go praktycznie wszyscy - począwszy od sztabu szkoleniowego aż po sprzątaczki. Dla wszystkich jest tak samo serdeczny, bo nigdy nie udaje kogoś, kim nie jest. I pewnie właśnie dlatego dorobił się opinii najbardziej wyluzowanego zawodnika "Łabędzi".
Nie chodzi o podejście do obowiązków czy postawę na boisku. Tu zawsze pracuje na sto procent. Dzięki temu w reprezentacyjnej szatni jest jedną z najważniejszych postaci. Charyzmatyczną, ale nieco wycofaną, bo do Roberta Lewandowskiego czy Kuby Błaszczykowskiego nieco mu brakuje. Ale gdy masz go za plecami w bramce, to nie musisz się o nic martwić. A taka pewność jest często kilka razy lepsza, niż setki motywujących słów. Bo "Fabian" to właśnie taki cichy lider, którego w drużynie chciałby mieć każdy trener na świecie.
ZOBACZ: Kamil Glik - podatkowy książe Monako i jego trudne dzieciństwo