Przyjście Fernando Santosa miało być dla reprezentacji Polski impulsem, który pomoże rozwinąć ją na wyższy poziom. Niestety, już po sześciu meczach dni Portugalczyka wydają się być policzone. Kompromitujące porażki z Czechami (1:3), Mołdawią (2:3) i Albanią (0:2) sprawiają, że bezpośredni awans na Euro 2024 jest już mało prawdopodobny, a ratunkiem mogą być jedynie baraże. Od kilku miesięcy atmosfera wokół reprezentacji psuje się z dnia na dzień, a po klęsce z Albanią złe emocje sięgnęły chyba zenitu. Kibice głośno domagają się głowy Santosa, którego we wtorek czeka spotkanie z Cezarym Kuleszą. Mówi się, że prezes PZPN zwolni selekcjonera i eliminacje dokończy z nowym trenerem. Niewykluczone, że powrót z Tirany mógł być ostatnią okazją do spotkania reprezentacji Portugalczyka na lotnisku, jednak kibice niechętnie skorzystali z takiej możliwości.
Sceny na lotnisku. Polscy kibice dobitnie pokazali piłkarzom
Jak poinformował Mateusz Puka z "WP SportoweFakty", na lotnisku im. Fryderyka Chopina w Warszawie pojawił się zaledwie jeden kibic w barwach reprezentacji. Był nim pan Wojciech z Pruszkowa, który skorzystał z urlopu i w biało-czerwonym szaliku postanowił dodać otuchy piłkarzom. Przywitał ich m.in. przyśpiewką "Jesteśmy z wami", jednak ci ewidentnie nie czuli się po przylocie komfortowo, o czym świadczą ich reakcje. Z trzonu kadry na lotnisku pojawili się najpierw Fernando Santos, Jan Bednarek i Tomasz Kędziora, jednak każdy z nich chciał jak najszybciej opuścić terminal. Dziennikarze nie zdołali wydusić z nich więcej niż trzech zdań wypowiedzianych przez Bednarka.
- To trudny moment dla naszej drużyny. Musimy się trzymać razem. Trudno teraz cokolwiek więcej powiedzieć - powiedział stoper cytowany przez Pukę, po czym ruszył w stronę ruchomych schodów. Dopiero jakiś czas później zgromadzeni na lotnisku ujrzeli drugą grupę reprezentantów, w której byli Michał Skóraś, Marcin Bułka, Bartłomiej Drągowski, Bartosz Slisz, Adrian Benedyczak i Paweł Wszołek. Żaden nie zabrał jednak głosu i jedynie Skóraś oraz Bułka zrobili po jednym pamiątkowym zdjęciu ze zgromadzonymi kibicami. Żadnej wypowiedzi ponownie nie udzielił też Grzegorz Mielcarski, który przez terminal przeszedł z telefonem przy uchu, a połączenie miał zakończyć... w momencie wyjścia z lotniska.