„Super Express”: - Jak to się stało, że zostałeś wiedeńczykiem?
Sebastian Boenisch: - Moja żona stąd pochodzi. Kiedy była w ciąży z drugim dzieckiem to zdecydowaliśmy, że urodzi tutaj. Sądziliśmy, że zostaniemy przez kilka tygodni w Wiedniu, a jesteśmy ponad pół roku. Pomagam żonie przy dwójce dzieci. Starszy syn Mateo chodzi tutaj do przedszkola.
- Jak oceniasz reprezentację Austrii?
- Są niebezpieczni przy stałych fragmentach gry, szczególnie przy rzutach wolnych, które znakomicie wykonuje David Alaba. Polscy obrońcy muszą też bardzo uważać na Arnautovicia. To jeden z pięciu najlepszych piłkarzy z jakim grałem w karierze (w Werderze). Obunożny, potrafi grać kombinacyjnie, posiada instynkt strzelecki. W Premier League jeszcze się rozwinął i ustabilizował formę. A w ogóle to nie jest Austria sprzed 10 czy 15 lat, gdy zdecydowanie ustępowała Niemcom i Polsce. Teraz ich piłkarze grają na co dzień w Bundeslidze, Anglii czy Hiszpanii i posiadają jakość.
- Jak to było z twoimi testami w Austrii Wiedeń przed dwoma miesiącami?
- Na pewno nie tak, jak pisały niektóre polskie media, że Boenisch do niczego się już nie nadaje. To były bardziej wspólne treningi niż testy, choć zagrałem w dwóch meczach. Od początku wiedziałem, że będzie ciężko dostać kontrakt, bo w Austrii obowiązuje przepis, że w lidze w kadrze meczowej może być tylko sześciu cudzoziemców. Poza tym w klubach z dużą nieufnością podchodzą do piłkarzy, którzy mieli przerwę w grze. A ja miałem 2-letnią przerwę spowodowaną kontuzją. Ale jeszcze nie kończę kariery, trenuję indywidualnie, czuję się świetnie fizycznie, nic mi nie dolega. Nie wykluczam, że pogram jeszcze. Jeśli nie w Europie, to w którymś z krajów w Azji.